Myśl wyrachowana: Gdy edukatorzy seksualni krzyczą „gwałtu, rety!”, zawsze jest z tego więcej gwałtu niż rety
Ze stanu wojennego pamiętam taki kawał: Przychodzi zomowiec z zakupami do domu. – Długa była kolejka? – pyta żona. Zomowiec: – Na jakieś dwa magazynki. To tak jest, że kto dostanie do ręki spluwę, ten zaczyna patrzeć na świat przez celownik. Zwłaszcza gdy ten ktoś ma mało życiowych doświadczeń, co jest rzeczą naturalną w młodym wieku. Nic dziwnego, że najbardziej dyspozycyjną formacją wojskową w historii byli janczarzy. Chłopcy chrześcijańscy, porwani za młodu przez Turków i wyszkoleni do walki z „niewiernymi”, stawali się maszynami do zabijania. Horyzont tych ludzi kończył się na krawędzi muru, który należało zdobyć. Chłopaki walczyli ze swoimi ziomkami, a sułtan przyłączał nowe prowincje do swojego imperium.
Próby porywania chrześcijańskich dzieci trwają. Tyle że zamiast broni, wpycha się młodym do ręki prezerwatywę. Wciąż jakieś „organizacje pozarządowe” załamują ręce nad poziomem polskiej edukacji seksualnej. W ostatnią sobotę znowu jęczeli na ten temat zebrani w Warszawie uczestnicy „Międzynarodowej Konferencji Dotyczącej Stanu Oświaty Seksualnej i Profilaktyki HIV/AIDS w Polsce oraz innych krajach Europy Centralnej i Wschodniej”. To brzmi, prawda? Jak coś jest „międzynarodowe”, to na pewno jest mądre i słuszne. A jak toto radzi nad Europą Centralną i Wschodnią, to znaczy, że cywilizacja radzi nad dzikimi. Cywilizacja alarmuje właśnie, że „jedna czwarta polskiej młodzieży wierzy, że stosunek przerywany chroni przed HIV, a połowa nie wie, gdzie w organizmie kobiety dochodzi do zapłodnienia komórki jajowej”. Ach, ach! Nasze dzieci idą do łóżka bez zabezpieczenia!
To racja. Dzieci powinny mieć w łóżku zabezpieczenie, zwłaszcza gdy jest piętrowe. Jakaś barierka czy coś. I jeszcze przed paroma innymi rzeczami należałoby dzieci zabezpieczyć. Przede wszystkim przed różnymi „międzynarodowymi radcami”, którzy chcą nam w domu zostawić ciało dziecka, a porwać jego duszę. Jakkolwiek mądrze brzmiałyby wypowiedzi utytułowanych ekspertów od „edukacji seksualnej”, trzeba sobie uświadomić, że im nie chodzi o poszerzenie horyzontów młodzieży. Oni chcą wpychać młodzieży miazgę seksualną, która nie odpowiada na żadne z życiowych pytań. Czy ktoś naprawdę myśli, że dostępność „bezpiecznego seksu” dla małolatów zrobi z nich bohaterów, albo przynajmniej ludzi z charakterem?
Nie chodzi o to, żeby dzieci wiedziały, z kim, kiedy i jak mają „uprawiać seks”. One mają wiedzieć, że nie wolno im tego robić. Bo nie wolno, tak jak nie wolno maluchowi sięgać po gotujące się mleko. Oczywiście może to zrobić, ale odpowiedzialny rodzic mu na to nie pozwoli. Problem w tym, że zbyt wielu mamy rozlazłych rodziców, którzy boją się swoich dzieci. Boją się, że córka uzna ich za zacofanych, gdy zapytają, z kim idzie na dyskotekę i kiedy wróci. Rodzice nie mają prawa zabronić nieletniemu dziecku mieszkać „z sympatią” – oni mają taki obowiązek. Mają obowiązek odebrać dzieciom pornografię i zrobić awanturę dyrektorowi, który wpuszcza do szkoły „prezerwatystów”. A potem powinni wyjaśnić dziecku, dlaczego to robią. To będzie najwłaściwsza edukacja seksualna. Chyba że nie są chrześcijanami. Ale wtedy niech takich nie udają.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak