Myśl wyrachowana: Ludzie robią z Boga karzełka, bo im się w głowach nie mieści
Nadchodzi premiera filmu nakręconego na podstawie „Kodu Leonarda da Vinci” Dana Browna. Powieść ta zawiera mieszankę rzeczywistości z fikcją literacką, dzięki czemu, gdy ktoś zarzuca autorowi kłamstwo, on i jego fani wołają: „Jak to, przecież to powieść, a nie dokument!”. Nie przeszkadza to wspomnianym fanom święcie wierzyć w bzdury o Kościele właśnie na podstawie powieści. A jej ekranizacja to już ma być prawdziwa tajna broń. Na okładce „Przekroju” sprzed tygodnia napis: „Hollywoodzki Kod da Vinci – kulisy filmu, który namiesza chrześcijanom w głowach”.
Może niektórym namiesza, bo wszystko zależy od zawartości głowy. Jeśli chrześcijaninowi można między uszami namieszać byle książką czy filmem, to znaczy, że miał tam dość pustawo. Problem w tym, że chrześcijaństwo nie zaczyna się w głowie, tylko w sercu. Dlatego nie wystarczy tak po prostu uzupełnić braki w wiedzy z lekcji religii, bo sama wiedza wiary nie buduje. Jest raczej odwrotnie – zazwyczaj to wiara skłania do poznania tego, w co się wierzy.
To jest jak z dwojgiem ludzi. Mogą latami mijać się obojętnie, a gdy się zakochają, nagle chcą wszystko wiedzieć o sobie nawzajem. Jeśli wiedza wynika z miłości, nie sposób namieszać do niej kłamstwa. Gdyby więcej ochrzczonych kochało Chrystusa, a nie tylko z łaski się o Nim dowiadywało, całe armie Danów Brownów nie zakodowałyby im w głowach nawet tyciego-tyciego Leonarda. Bo Jezus nie miał kilkorga dzieci, jak chcieliby operatorzy mózgowych mieszarek całego świata. On ich ma miliardy, a są nimi wszyscy, którzy świadomie nie odrzucili Jego wylanej za nich krwi. Prawdziwym zagrożeniem dla chrześcijan nie są żadne filmy, tylko oni sami, kiedy są wśród nich sami teoretycy, a brak praktyków. Tacy swatają innym Boga na odległość, bełkocząc coś o transcendencji i imponderabiliach, a zapominają, że trzeba ugiąć kolana.
Prawdziwie wierzy nie ten, kto ma o Jezusie informacje, ale ten, kto doświadczył Jego miłości. Dokładnie to zdarzyło się pewnemu ślepemu oberwańcowi z Ewangelii (św. Jana 9). Pan Jezus uleczył jego oczy, choć ten nie znał nawet swojego dobroczyńcy. Na to strasznie zdenerwowali się faryzeusze. Oni bowiem, podobnie jak autorzy skandalizujących książek i filmów, utrzymywali, że Jezus jest grzesznikiem. Obskoczyli więc uzdrowionego, i dalejże odsądzać Jezusa od czci i wiary. Na to były ślepiec dał im nokautującą odpowiedź: „Czy On jest grzesznikiem, tego nie wiem. Jedno wiem: byłem niewidomy, a teraz widzę”. Proste, prawda? Teoria zamyka gębę, gdy stoi przed faktem. Dopóki nie ma miłości, wiedza jest w najlepszym razie bezużyteczna. Zawsze może się znaleźć ktoś bardziej rozgarnięty i zaimponować nam naszą własną ignorancją. Nic jednak nie wskóra, gdy trafi na takiego, co wie, bo kocha.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak franku@goscniedzielny.pl