Myśl wyrachowana: Ludzie chętnie biegną do żłobu, ale są wściekli, gdy znajdują tam dziecko
Kto będzie chował te niechciane dzieci? Domy dziecka? – napisał jakiś dyskutant internetowy z aborcyjnym przechyłem. Takich jak on jest wielu. Uważają, że od chowania dzieci nie są żadne domy, tylko grabarze. Rozumowanie słuszne o tyle, że dla grabarza wszyscy są chciani, byle tylko byli martwi. Ale dziwna rzecz, prawie każdy woli być niechciany niż martwy. Każdy, z wyjątkiem dzieci nienarodzonych. Te stanowczo wolą być martwe, o czym w ich imieniu przekonują świat ludzie o szczególnej wrażliwości. Pozwala im ona usłyszeć niemy krzyk z łona matki: „Nie chcę być niechciany! Co ja będę miał za życie! Niech mnie ktoś usunie!”.
Wszystkim, którzy zamiast dzieci wychować, wolą je pochować, dedykuję Prolog z Ewangelii według św. Jana, a zwłaszcza słowa: „A swoi Go nie przyjęli” (1,11). Pan Jezus – bo o Nim tu mowa – był dzieckiem najbardziej ze wszystkich ludzi niechcianym. Nie chodzi tylko o to, że nie chcieli Go w Betlejem, i nie tylko o to, że gonił Go z długim skalpelem spóźniony aborter Herod. Pana Jezusa nie chciał ŚWIAT. Albo ściślej: świat Go nie chciał TAKIM. Mesjasz bowiem nie miał być maleńkim dzieckiem, tylko mocarzem. Nie miał trząść się z zimna w żłobie, tylko miał trząść światem. Miał rozpierać się na złotym tronie, Rzymian i wszystkich innych pogoniwszy uprzednio za koło polarne. Miał być zwycięzcą, wielkoludem, rozdawcą dóbr dla swoich zwolenników.
A tu taki wstyd. Co może rozdać ktoś, kto sam niczego nie ma? Na tamto niemowlę nikt więc nie czekał i gdyby nie nadzwyczajne znaki, nawet pasterze by się do Niego nie fatygowali.
Jakoś Bóg wszystko stawia na głowie. Obiecuje Maryi, że Jezus otrzyma tron Dawida, a gdy przychodzi co do czego, zamiast tronu jest nędzna szopa. I tak z wszystkim innym, aż po Golgotę, gdzie ostatecznie okazało się, jak bardzo świat nie chciał tego betlejemskiego dziecka.
Takich dzieci, z których jakby nic nie będzie, świat nie chce, nawet gdy bronią ich matki. Wciąż znajdują się „litościwi”, którzy domagają się ich usuwania, „bo będą niechciane”. „Kto to będzie chował?” – rozlega się, gdy rodzina niezamożna, a dzieci już kilkoro. „Po co się ma męczyć, a rodzina z nim?” – łamią ręce sąsiedzi, gdy zanosi się na dziecko chore, obciążone jakąś genetyczną wadą.
To prawda, że na świat przychodzą też tacy, którzy z całą pewnością nie przyniosą nikomu materialnej korzyści. Którymi trzeba się opiekować do końca ich życia. Tych się ludzie boją najbardziej, a swój lęk przywdziewają w szatę troski, „żeby biedactwo nie było niechciane”.
A jednak, kto nie ulegnie ofertom ułatwienia sobie życia przez przerwanie życia komu innemu, po czasie przekonuje się, że to dziecko, które nic nie mogło mu podarować, odmieniło swojego opiekuna. Taka odmiana to podarunek od ludzi „bezużytecznych” – klucz ukryty na dnie nędznego żłobu. Wygląda nieciekawie, ale otwiera drzwi raju.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak franku@goscniedzielny.pl