Myśl wyrachowana: Można życie stracić na poszukiwaniu dla niego zabezpieczeń
Gdy w stronę komety Tempel 1 leciał pocisk, którego eksplozja miała posłużyć obserwacjom naukowym, ze skargą do sądu w Moskwie leciała Marina Bai. Pani Marina jest rosyjską astrolożką, czyli w praktyce wiedźmą. Narobiła wrzasku, że NASA naruszyła „naturalną harmonię sił kosmicznych” i ona teraz nie potrafi stawiać horoskopów. Domaga się odszkodowania na jakieś 300 milionów dolarów. – Runął mój system wartości duchowych – biadoliła.
Ano, jakie wartości, taka katastrofa. Zachodzi obawa, że nie jedna Marina będzie miała teraz kłopoty. Co zrobią miliony ludzi, którzy dzień zaczynają od sprawdzenia, z kim mogą iść do łóżka, jaki kamień mają nosić i kogo się wystrzegać? Kto im teraz powie, że wieczorem mają unikać stresu, a za dnia Koziorożców? A jeśli taki Skorpion poślubi kogoś spod Bliźniąt, to kto za to odpowie?
Rzeczą znamienną jest, że w horoskopy i inne gusła wierzy się wtedy, gdy szwankuje wiara w Boga. Im dalej od Chrystusa, tym bliżej do czarnych kotów, amuletów i wahadełek. Ludzie, którym wiara religijna wydaje się „nienaukowa”, zaczytują się we „Wróżkach” i z wypiekami na twarzy wpatrują się w karty Tarota.
– My to tylko tak, dla zabawy – tłumaczą często zwolennicy różnej maści magii i zabobonu. Ta zabawa ma jednak konkretne skutki. Mnóstwo ludzi naprawdę uzależnia swoje poczynania od werdyktu jakichś kosmicznych „sił”, Pana Boga lokując co najwyżej w szeregu horoskopowych bożków. Trudno wtedy wierzyć, że Bóg nawet włosy na naszych głowach policzył. Dlatego tacy ludzie po prostu się boją.
Wszystkiego: świata, zawału serca, raka, piątku trzynastego, szefa, własnych decyzji. Religijność, zamknięta w szafie z niedzielnymi ubraniami, nie może być dla nich codziennym wsparciem i pancerzem. Dlatego szukają zabezpieczeń zastępczych. Dlatego po świecie krążą durne „łańcuszki”, bo wciąż znajdują się wystraszeni, że jak nie przepiszą tego 6 razy i nie wyślą do znajomych, to umrą w boleściach. Dlatego gabinety wróżbiarskie dobrze prosperują, znajomi nie witają się przez próg, a kobiety w ciąży nie przechodzą pod sznurem.
Kiedy misjonarze zwalali święte dęby, ludzie widzieli, że oni się nie boją, i to musiało robić wrażenie. Doświadczenie współczesnych misjonarzy jest podobne. Nie działają na nich zabiegi czarowników – i to też robi wrażenie na miejscowych, którzy przecież tęsknią do wolności od ciemnych sił. To normalne, bo wszyscy dążą do wolności. Niestety, niektórzy idą w kierunku jej atrapy – tam, gdzie diabeł miesza zupę z horoskopów i różnych rodzajów okultyzmu. Musi się nieźle bawić, gdy widzi, jak tłumy jej konsumentów wołają w zachwycie: „Patrzcie! Sprawdziło się!”. Gdyby pociski wymierzone w ciała niebieskie mogły ludzi uwolnić od guślarstwa, warto by posłać w kosmos cały ziemski arsenał nuklearny. Takie metody jednak nie pomogą, bo przyczyną zabobonu nie jest to, co nad głowami, tylko to, co w sercu. A raczej to, czego w sercu nie ma. A jeszcze bardziej Kogo. Trzeba Go szczerze zaprosić.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak franku@goscniedzielny.pl