Stefan w „M jak miłość” oświadczył się Małgosi. Pięknie było. W obecności rodziny padł na kolana i z kwiatami w rękach wypowiedział wolę poślubienia pani swego serca. Obserwatorzy po obu stronach ekranu ronili łzy.
Stefan w „M jak miłość” oświadczył się Małgosi. Pięknie było. W obecności rodziny padł na kolana i z kwiatami w rękach wypowiedział wolę poślubienia pani swego serca.
Obserwatorzy po obu stronach ekranu ronili łzy. Tylko że Małgosia to narzeczona z odzysku. Ze „ślubnym” rozwiodła się jakiś czas temu. Tymczasem scenariusz nie przewidział na-wet dla jej rodziców – dobrych katolików – bodaj cienia wątpliwości. A przynajmniej cień by się przydał, bo dla wierzących zobowiązania zaciągnięte w obliczu Boga i opatrzone formułą „ślubuję” mają chyba jeszcze jakąś wagę.
– To przecież film – ktoś powie. No tak, ale on nie tylko odbija rzeczywistość, lecz ją też tworzy. Ostatnio natknąłem się na całkiem realny owoc takiej twórczości. Pewna firma, z okazji nadchodzącego dnia kobiet, zorganizowała dla swych pań imprezę. Atrakcją wieczoru będzie show z gatunku „chippendales”. Choć pisze się to „show”, występujący tam panowie niczego nie chowają, tylko przeciwnie. Jedna z kobiet zobaczywszy, jaki to gwóźdź programu, zrezygnowała. – O co ci chodzi? Taka świetna zabawa! – nie rozumiały koleżanki. – A gdyby wasi mężowie oglądali striptiz, to co? – walczyła oporna. – Nam to nie przeszkadza – orzekły bohatersko. Podobno wszystkie katoliczki. To też im nie przeszkadza, bo najwyraźniej wyznają katolicyzm „elastyczny”. On się doskonale rozciąga, dzięki czemu taki katolik dopasuje się do każdej sytuacji.
Nie jest łatwo się sprzeciwić, gdy wszyscy są „za”. Można się wtedy ośmieszyć, bo wierność zasadom nieraz uchodzi za głupotę. Śmiem jednak twierdzić, że takie sytuacje są najważniejsze w życiu. Chyba wtedy sfery niebieskie przestają się obracać, a aniołowie wstrzymują oddech w oczekiwaniu na wynik egzaminu. Bo jak inaczej poznać wartość człowieka, jeśli nigdy nie stanie przed próbą wierności? A materią próby nie jest przecież to, co pasuje, tylko to, co uwiera. Tak właśnie uwiera obowiązek odrzucenia niemoralnych propozycji, mimo że „wszyscy to robią”. Jak uzasadnić sprzeciw?
Prosto: „Jestem katolikiem”. Dopóki jednak byle pajac bez gaci jest dla ochrzczonych ważniejszy niż Chrystus, katolik będzie kojarzyć się światu tylko z zapyziałym liczypaciorkiem.
Zaufanie w chwili próby jest jedyną rzeczą, jaką możemy dać Bogu całkiem od siebie. To jednak wymaga wiary, że Bóg wie lepiej. Kto bardziej ufa sobie, musi tę wiarę dopasować do swojego rozmiaru. Ale to jest bardzo naciągana wiara.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak