Kiedy poinformowałem przewodniczkę, że chciałbym uczestniczyć w niedzielnej Eucharystii, zauważyłem w jej oczach zdumienie, by nie powiedzieć przerażenie...
Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić.
Wj 20, 8
Wbrew pozorom nie jest to tekst o konflikcie palestyńsko-izraelskim, który słusznie może być nazwany największym paradoksem religijnym. W sercu wielkich religii, z którego powinna promieniować miłość bliźniego i przykład dla całego świata, rosną zasieki, stoją punkty kontrolne i wszechobecni żołnierze z bronią. Nie o tym rzecz. Przekonałem się bowiem, że będąc w Ziemi Świętej mogę spotkać się z zakazem uczestnictwa we Mszy Świętej (!). Ale po kolei.
Już w autobusie w Tel Awiwie nasza przewodniczka zdefiniowała swoją tożsamość, ogłaszając: „nie chodzę do kościoła”. No cóż, to jedna z wielu deklaracji ideowych, do których każdy człowiek ma prawo. Pomyślałem sobie także, że przecież przewodnik może być ateistą, choćby to nawet brzmiało nieco dziwnie w Ziemi Świętej, byleby szanował poglądy innych i rzetelnie informował o miejscu, w którym się znajdowaliśmy. Niestety, tu także spotkało mnie rozczarowanie.
Kiedy bowiem poinformowałem przewodniczkę, że chciałbym uczestniczyć w niedzielnej Eucharystii, zauważyłem w jej oczach zdumienie, by nie powiedzieć przerażenie. Z jej autobusowych opowieści wynikało, że właściwie wszystko w Izraelu jest zamknięte. W piątek zamykają muzułmanie, w sobotę Żydzi, a w niedzielę kościoły zamykają chrześcijanie. „Taki to dziwny kraj” – skonstatowała. Ta ostatnia informacja zdumiała mnie szczególnie. Najwidoczniej przewodniczka nie rozumiała, że chrześcijanie przynajmniej w niedziele chcą mieć kościół dla siebie jako Dom Modlitwy, a nie galerię do zwiedzania. Turysta z aparatem jest wtedy naturalnie niemiłym gościem.
Ponieważ ciągle nie otrzymywałem żadnej informacji, gdzie mógłbym uczestniczyć w Eucharystii, zacząłem się domagać ostatecznej deklaracji w sobotni wieczór.
– Jestem osobą wyznania rzymskokatolickiego – na wszelki wypadek podaję swoją tożsamość i zaraz łapię się na tym, że chyba mówię jakąś oczywistość – i chciałbym uczestniczyć w niedzielę w Mszy Świętej.
W autobusie często słyszałem o tożsamości rzymskokatolickiej i to nawet z ust samej przewodniczki. Jednak jak się człowiek zderza ze ścianą, to potem sam nie wie, o co chodzi.
– Proszę pana – usłyszałem – nie ma takiej możliwości. Zresztą skąd pan wie, że ja nie jestem muzułmanką?
– Ale pani wcale nie musi mnie odprowadzać do kościoła – odparłem – może pani iść do meczetu. Pełno ich tutaj.
– Poza tym jest pan jedyną osobą, która się tego domaga – napierała przewodniczka.
– Na pewno nie jestem jedyną osobą… – odparłem.
Niestety, po moich słowach nastąpiła złowroga cisza. Nikt się nie zgłosił. Niektórzy nawet zaczęli mnie strofować, że przecież mogą tu być ateiści. Ach, jacy to ludzie są wrażliwi!
– No i co z tego – mówię – ateista może iść do baru albo na spacer, ja mu nie przeszkadzam.
Ogólnie jednak smutno mi się zrobiło, że nikt nie dołączył oficjalnie. Nieoficjalnie, owszem, byli tacy, co prywatnie (i na boku) do mnie podchodzili ze słowami poparcia. I pomyśleć, że bracia Machabeusze woleli raczej oddać życie, aniżeli skosztować wieprzowiny zakazanej przez prawo! Teraz wystarczy jedna zagubiona przewodniczka, żeby się grupa dała ogłupić.
No i musieliśmy (bo byłem z żoną) tę mszę „wykraść”. Nazajutrz w niedzielę, gdy byliśmy nad Jeziorem Galilejskim, dołączyliśmy do grupy pielgrzymów z Niemiec, którzy akurat uczestniczyli w Eucharystii. Było cudownie. Dar niebios. Słońce oświetlało kapłana, wiatr powiewał od jeziora… Niestety, nawet tu nas przewodniczka znalazła. Bez skrupułów domagała się powrotu do autobusu, bo przez nas „cała grupa musi czekać”. (Swoją drogą ciekawe, czy odważyłaby się wejść do meczetu i w ten sposób wyciągać ludzi z nabożeństwa).
Jej komentarze do wydarzeń biblijnych wołają o pomstę do nieba. Nasuwa się tylko jedno: „Boże, Ty to słyszysz, i nie grzmisz!?”. Dowiedziałem się na przykład, i to w Ogrodzie Getsemani, że Chrystus tylko na godzinę otrzymał naturę ludzką, żeby odczuwać cierpienia Męki. Zresztą w jej narracji Jezus nie był wcale Jezusem a Jezuskiem, zaś Maryja Maryjką. Prymitywna infantylizacja. Piłat powiedział: „Oto Człowiek”. A nasza przewodniczka skomentowała to tak: „Oto Człowiek, a nie król”. Konia z rzędem temu, kto zrozumie, co miała na myśli.
Mój wniosek z tej wycieczki (cały czas mi uświadamiano, że to nie jest pielgrzymka) nader pesymistyczny: Pan Bóg tak, ale Kościół nie. Zresztą z Panem Bogiem też trudna sprawa, skoro przewodniczka stwierdziła: "Wyobrażamy Go sobie jako miłego staruszka, ale Żydzi tak o Nim nie myślą". My sobie tak wyobrażamy? Kim są ci "my"? No i tak oto na scenę dziejów wkrada się chrześcijaństwo bezobjawowe, muzealne i folklorystyczne. Ku pokrzepieniu serc jednak dodam przekornie: jest dobrze, kiedy trzeba o Eucharystię walczyć.
Jan Kłos
List do redakcji