Przeczytałem artykuł Marcina Jakimowicza „Błogosławi i zieje ogniem” i oto mam dodatkową opowieść dotyczącą relacji dziecko–Bóg. Bohaterem jest mój syn – obecnie 5,5-letni Michałek.
Pewnego razu miał otrzymać 12 zastrzyków botuliny w prawą nogę, bez znieczulenia. Towarzyszyła mu pełna świadomość zabiegu oraz związanego z nim bólu, ponieważ nie był mu poddawany po raz pierwszy. Pomimo tego bardzo dzielnie poszedł do samochodu, bez żadnego płaczu udał się na oddział i wszedł do gabinetu zabiegowego. Przywitawszy się z panem doktorem, trochę zaniepokojony czekał na początek zabiegu. W gabinecie obecne były także pielęgniarki.
Zaczęła się zwyczajowa rozmowa, że to nie będzie bardzo bolało, na co Michał oświadczył, że nawet jeżeli będzie bolało, to on będzie się modlił słowami: „Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną”. Taka deklaracja Michała spowodowała konsternację personelu. Pan doktor poprosił, żeby modlił się po cichu, a najlepiej w duchu, bo będzie czuł się jak oprawca. Jedna z kobiet zaproponowała, żeby zamiast modlitwy może coś zaśpiewał. Zdębiałem na tę propozycję.
Na szczęście zaczęto podawać zastrzyki. Michał zniósł je bardzo dzielnie. Po zakończeniu serii zastrzyków praktycznie od razu się uspokoił. A po 10 minutach graliśmy w piłkarzyki na korytarzu. W całej tej sytuacji Michałek zachował się bardzo dojrzale. I jeszcze jeden drobny epizod. Po powrocie z przedszkola Michałek opowiedział, jak to się spierał z jakimś kolegą o to, co jest najważniejsze. Kolega powiedział, że najważniejsze jest życie, a Michałek twierdził że Bóg.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Szymański