Chciałbym odnieść się do artykułu Przemysława Kucharczaka „Skąd biorą się sadzonki?” (GN nr 38). Chodzi mi o dwie sprawy: stwierdzenia, że „drzewo i tak by zginęło, bo jest chore” oraz monitoringu na leśnych ścieżkach.
Kocham przyrodę, dlatego zaniepokoiły mnie te słowa o drzewach. Drzewo ginie ponieważ jest chore, ale chore z punktu widzenia gospodarczego. Wartość drzewa, a może raczej lasu jako całości zbiorowiska roślin i zwierząt, to nie tylko zielony buk, dąb czy świerk. Paradoksalnie w martwym drzewie jest znacznie więcej życia niż w drzewie żywym.
Jest tam wiele cennych mikroorganizmów, począwszy od grzybów, mchów, porostów, owadów zajmujących się procesem tworzenia próchnicy, a zakończywszy na ptakach, które mogą znaleźć wiele dogodnych dziupli do gniazdowania właśnie w martwym drzewie. To decyduje o bioróżnorodności lasu jako zbiorowiska zależnych od siebie organizmów i wielkiego cudu, który został nam dany od Stwórcy.
A teraz o monitoringu. Jako mieszkaniec Bielska-Białej bardzo często wędruję po Beskidach. W ostatnią sobotę byłem z córką na pobliskiej Błatniej. Przejeżdżała obok nas grupa 8 ludzi na motocyklach krosowych, oczywiście ani jeden z nich nie miał tablicy rejestracyjnej... W jaki sposób miałby pomóc nam ten monitoring, skoro uczestnicy tego procederu doskonale wiedzą, że łamią prawo i są odpowiednio przygotowani od tego, by ich nie rozpoznać?
Jeśli huk zbliżających się maszyn wystraszył moją pięcioletnią córkę, co dopiero czują bezbronne zwierzęta? Zimą z kolei najczęściej spotykam skutery śnieżne, bezkarnie przemierzające nawet rezerwaty leśne. To bardzo boli, że brakuje strażników leśnych, którzy mieliby sprzęt, pozwalający na ich łapanie i wymierzanie kar.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Fiszer