Moja przygoda z chorałem gregoriańskim zaczęła się jakieś 15 lat temu, kiedy po raz pierwszy, jeszcze jako dziecko, zabrano mnie do Tyńca. Pamiętam, że kupiłem wówczas śpiewy benedyktynów tynieckich. Usłyszałem, jak wykonują tę muzykę na żywo – pamiętam, że śpiewali wówczas godzinę czytań o 15.
Siedziałem w ławce w kościele i oderwałem się od wszystkiego, co mnie otaczało. Z zamkniętymi oczyma wędrowałem po swoich przemyśleniach, bardziej w jakiś sposób szukając siebie i Boga. Tego samego dnia kupiłem dominikański śpiew „Requiem”.
Dziś, mając 28 lat, mam w swoich zbiorach bardzo bogatą kolekcję chorałów gregoriańskich. Począwszy od wydawanych przez paulinów ze Skałki, po dominikańskie nagrania chorałów – bardzo ciężkich – gdzie można usłyszeć naleciałości koptyjskie.
Muzyka gregoriańska towarzyszy mi każdego dnia, bo w niej jest piękno, obok którego nie można przejść obojętnie. To moje „sam na sam z Bogiem”, to jakby odkrywanie Go na nowo. Będąc w zeszłym roku na pielgrzymce w Santiago de Compostela, miałem okazję zaśpiewać hymn św. Tomasza „Adorote devote”. Po raz kolejny odkryłem potrzebę zajmowania się tym, co sprawia mi radość...
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Daniel Rudek