Od dawna interesuję się polską i zagraniczną muzyką chrześcijańską i modlę się za wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób przyczyniają się do jej rozwoju. Dlatego z zainteresowaniem przeczytałem artykuł pt. „Wyjście z getta” oraz wywiad z liderem grupy Lao Che „Wiejemy z szufladek” (GN nr 27/2008).
To prawda, że muzycy chrześcijańscy są w pewnym sensie „zaszufladkowani”, „zamknięci w ciasnym muzycznym getcie”. Co do tego, że muzyka inspirowana Biblią jest w Polsce (i w Europie) na marginesie oficjalnej kultury, nie mam wątpliwości. Przeciętny chrześcijanin najczęściej nigdy nie słyszał o istnieniu takiej muzyki i o jej twórcach. Co jest tego powodem?
Odpowiedź jest prosta: jest zbyt mało chętnych, którzy by bezinteresownie popularyzowali tę muzykę. A szkoda. Dlatego uważam, że występ muzyków spoza chrześcijańskiej sceny na festiwalu chrześcijańskim jest błędem. Nie chciałbym zobaczyć tego wydarzenia „na żywo”, bo to nie było wyjście z getta, ale zepchnięcie muzyków-chrześcijan do jeszcze bardziej ciasnego getta.
Komu zależy na tym, aby wśród publiczności, przeważnie młodzieży, wprowadzać zamieszanie i dezorientację? Tworzenie dziwnego miksu typu „secularchristian music” tylko po to, aby przyciągnąć publiczność, nie ma sensu. Takie działanie nie służy rozwojowi muzyki chrześcijańskiej, ale rozmywa przekaz Ewangelii.
A może zamiast „ekumenicznych” eksperymentów muzycznych i wydeptywania nowych ścieżek, lepiej byłoby szukać możliwości, aby muzyka chrześcijańska była dostępna w każdym sklepie muzycznym? Tak jak to jest w USA.
Organizatorom Festiwalu S.O.S. oraz p. Marcinowi Jakimowiczowi, którego twórczość bardzo cenię, życzę dobrych pomysłów i determinacji, by przyciągać młodych ludzi do Jezusa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
o. Julian Mańkowski