Bardzo zdenerwował mnie felieton pt. „Maluchy na Mszy” o. Leona Knabita, którego zresztą bardzo cenię. Nie rozumiem, dlaczego ojciec tak negatywnie wyraża się o rodzicach, którzy chcą przygotowywać dzieci do uczestnictwa we Mszy św.
Te maluchy, które tak nieładnie zostały opisane, nie zdają sobie jeszcze sprawy, gdzie są i czego doświadczają, ale w jaki inny sposób można je tego nauczyć? Jestem matką dwóch synów i nauczycielką z prawie dwudziestoletnim stażem, o sposobach postępowania z dziećmi i metodach wychowawczych wiem dość dużo. Moi synowie są jednakowo wychowywani, a jednak starszy, będąc maluchem, siedział grzecznie w kościele, natomiast młodszy nie usiedzi ani chwili.
W kościele dzieci przeszkadzają (rodzice też są tym zdenerwowani), więc rodzice wychodzą na dziedziniec, ale inni księża nie pochwalają tego, strofują rodziców lub wyłączają mikrofony. Tak źle i tak niedobrze. Gdzie w takim razie mają przebywać rodzice z małymi dziećmi, jeśli chcą całą rodziną uczestniczyć we Mszy św.?
Nie rozumiem również, jak można na podstawie zachowania maluchów oceniać poziom ich wychowania religijnego. Nie widzę w tym związku i logiki. Jesteśmy rodziną religijną i praktykującą. Zgłębiamy wiedzę religijną poprzez czytanie Pisma Świętego, czasopism i książek o tematyce religijnej, dużo się modlimy i uczestniczymy w różnych nabożeństwach. Staramy się jak najlepiej naszą miłość do Boga przekazać dzieciom i wzbudzić u nich również wiarę.
Aby to osiągnąć, zabieramy dzieci do kościoła. Każdy był kiedyś dzieckiem, więc myślę, że można być chociaż trochę wyrozumiałym. Nie tylko dorośli, ale również dzieci potrzebują bliskości Boga. Chrystus powiedział: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie”. Nie ma tu nic, że mogą przychodzić tylko grzeczne, jest tutaj mowa o wszystkich. Osobom, które nie lubią dzieci w kościele i podważają autorytet rodzicielski mówię – NIE!
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agnieszka Bacik