Wiele pisano i mówiono o lekcji religii w szkołach, wliczaniu oceny do średniej czy o zdawaniu jej na maturze. Na jeden taki artykuł natrafiłem w „Dzienniku” (20 grudnia ub. roku).
Przeraziły mnie pierwsze zdania artykułu. Wypowiada się mama dwójki uczniów jednej z warszawskich podstawówek. Oczywiście jest osobą wierzącą, jednak przepisała dzieci z lekcji religii na etykę. Dlaczego? Ponieważ: „Na lekcji religii ciągle musiały uczyć się coraz to nowych modlitw i odmawiać pacierz. Kilkuletnim dzieciom nikt nie tłumaczy choćby tego, jakie znaczenie ma modlitwa”.
Po kolei. Dzieci muszą się uczyć coraz to nowych modlitw. Uważam, że to dobrze, w końcu na „Ojcze nasz” nie może się zakończyć. Uogólniając, każde dziecko wie przecież, że modlitwa to rozmowa z Bogiem. Więc chyba dobrze znać ich wiele.
Następnie mamie nie podoba się, że dzieci odmawiają pacierz. Co tu jest nie tak? Na zakończenie daje swoje świadectwo rodzica, który uważa, że szkoła wyedukuje, wychowa dziecko. Przecież to rodzic (w dodatku wierzący) ma obowiązek rozmawiać o wierze, tłumaczyć znaczenie modlitw. Tego nie zrobi za niego szkoła ani najlepszy nauczyciel w ciągu 45 min. lekcji.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Bartłomiej Kempny, Rybnik