Zauważyłem pewną prawidłowość: rzesze ludzi niewierzących, a co gorsza wierzących lub wierzących „light”, plują na Kościół.
Powtarzają zasłyszane slogany o rozdziale państwa i Kościoła, niewtrącaniu się Kościoła do polityki, księżach agentach, usuwaniu religii ze szkół, powszechnym popieraniu zapłodnienia in vitro (nie wiedząc, co to takiego) itd. Ale jeśli nie znajdą dobrej szkoły, to posyłają dzieci do szkół katolickich, bo tam są wartości. Gdy nie ma jedzenia, to trzeba iść do księdza, do Caritas czy innych organizacji kościelnych, bo tam są dobrzy ludzie.
Nie ma pieniędzy – to wystarczy żebranie pod kościołem, bo tam są litościwi ludzie. Nie ma czego pokazać dziecku w mieście X, to zwiedzamy kościół, bo tam na pewno zetknie się z kulturą. Umiera ktoś w mękach i nowoczesna rodzina nie ma cierpliwości do ojca, matki, to kogo prosi o pomoc – panią Senyszyn? Nie! Oddaje chorego do hospicjum. Przykłady można mnożyć w nieskończoność.
Jak sypie się zdrowie czy małżeństwo, biją nas dzieci, rodzina opuściła, dom się spalił, hala się zawaliła i nikt nie chce pomóc – wszyscy wiedzą, gdzie mogą się zwrócić o pomoc, i nigdy nie zostaną sami. Myślę, że ponad 90 proc. ludzi korzysta z dobrodziejstw, jakie niosą ze sobą ogólnie pojęte wartości chrześcijańskie, i jest tego świadomych. 10 proc. korzysta nieświadomie, a doświadcza np. miłosierdzia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marek Ziaja, Żory