Ostatnie teksty w „Tabliczce sumienia” traktują o aborcji. W najnowszym numerze „Piekło kobiet”.
Nie zabiłam dziecka. Nasze dziecko przestało się rozwijać, jego serduszko przestało bić. Dostałam skierowanie na zabieg abrazji. To była taka aborcja, tyle że na dziecku, które martwe nosiłam pod sercem. Narkoza, 20 minut i wróciłam na salę, do innych szczęśliwych kobiet w zaawansowanej ciąży. Strasznie to przeżyłam. Nie wyobrażam sobie takiego zabiegu ze świadomością, że dziecko żyje i rozwija się. Codziennie modlę się za nasze nienarodzone dziecko. Teraz dochodzę do wniosku, że muszę się modlić o to samo dla wszystkich dzieci, które nie narodziły się z woli swoich rodziców.
Urodziłam się 28 lat temu, jako trzecie dziecko moich rodziców. Mama miała 43 lata, tato 44. Od początku byłam kwalifikowana jako ciąża do usunięcia. Do tej pory mam nawet skierowanie do szpitala na zabieg, które mama dostała na początku ciąży. Pożółkła kartka papieru. Mój pierwszy „dokument medyczny”.
I jeszcze „ciekawostka”, obrazująca poprawność polityczną. Po wizycie u lekarza, na której stwierdził, że dziecko jest martwe, musiałam podejść do rejestracji, gdzie pielęgniarka miała mi wydrukować skierowanie do szpitala. Pod gabinetem czekał mój mąż.
Z gabinetu wyszedł lekarz, popatrzył na męża i pyta mnie: – To pani... (chwila konsternacji) mężczyzna?
– Tak – zdobyłam się tylko na takie potwierdzenie.
– Aaa, to będzie miał kto przytulić.
Myślę, że teraz bezpieczniej i pewniej nie pytać o męża, bo taki mąż to prawie jak UFO. Partner, mężczyzna – to są współcześni ojcowie. Chyba powinnam się poczuć zupełnie dé- modé z mężem i ojcem mojego dziecka w jednej osobie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Anna Bilicka