Urodziłem się w 1931 roku. W roku 1951 miałem 20 lat. Po ukończeniu Technikum Chemicznego pracowałem w Zakładzie Zbrojeniowym w Pionkach k. Radomia, studiując jednocześnie w filii Politechniki Warszawskiej.
Niemal od samego początku rozpoczęły się przesłuchania ze strony Urzędu Bezpieczeństwa. Za wszelką cenę spece z UB starali się udowodnić mi członkostwo bądź powiązania z agenturą zachodnią. Na biurku przed przesłuchującym oficerem często leżał rewolwer większego kalibru. Pojawiały się pytania o żonę, która może zostać okaleczona bądź stracić życie. Równocześnie pojawiały się propozycje współpracy z UB, a partyjny sekretarz przy każdej okazji pytał, czy nie mam chęci wstąpienia do PZPR. Oczywiście odpowiadałem „nie”, a cykl powtarzał się ze wzrastającym naciskiem.
Uległbym w końcu myślom samobójczym, gdybym nie trafił w katedrze tarnowskiej na wspaniałego kapłana, z którym po spowiedzi mogłem spokojnie porozmawiać. On otworzył oczy młodemu człowiekowi, jakim byłem. To miało podstawowe znaczenie dla mojego dalszego życia. Myślę, że był bohaterem – przecież nie wiedział, z kim rozmawia, a stenogram rozmowy mógł być dla niego śmiertelnym zagrożeniem. Tym się różniła rola kapłana w owych czasach od roli cywilnego przeciwnika reżimu komunistycznego! Kapłanowi nieporównanie łatwiej było wpaść w pułapkę.
W przeważającej ilości przypadków księża byli na pierwszej linii głoszenia prawdy, za którą groziła śmierć, poniewierka, moralne opluwanie. Pracowałem pod czapą UB-SB 45 lat. Było mi bardzo, bardzo ciężko. Cierpiałem ja, cierpiała moja dzielna żona, sądzę, że zrozumieją to nasze dzieci. Ale gdy wspominam tamte czasy i los kapłanów, im oddaję pierwszeństwo. To oni cierpieli nieporównywalnie więcej, a możliwości obrony mieli znikome. Mocno wierzę, że Bóg im to wynagrodzi.
Zupełnie inna sprawa to księża degeneraci, którzy swoje donosy traktowali jak pianę, pozwalającą utrzymać się na zajmowanym stanowisku. Oni po ustąpieniu komunizmu powinni byli wyznać prawdę i odsunąć się od posługi i kontaktu z wiernymi! Tak byłoby uczciwie i nie ma tu mowy o krzy-wdzeniu kogokolwiek. Sądzę, że dobrze rozumiem ks. Isakowicza-Zaleskiego.
Upłynęło bowiem sporo czasu, aby ci kapłani zrozumieli swój grzech. Jeśli to nie nastąpiło, a wzmogła się w nich grzeszna buta, czas najwyższy z tym skończyć. Tacy księża nie powinni mieć kontaktu z wiernymi, bo są źródłem zepsucia, a to już Kościołowi nie powinno być obojętne. Nie są ważne nazwiska tych kapłanów, ważna jest ogólna społeczna świadomość, że nie mają już wpływu na nasze życie. Ja w każdym razie do czasu ogłoszenia przez Kościół, że są oni ze służby kościelnej usuwani, straciłem motywację do spowiedzi świętej. Nie wyobrażam sobie, aby wielokrotny zdrajca był moim ojcem duchownym.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Emil Boryczko, Tarnów