Od jakiegoś czasu nasila się niezwykle smutne zjawisko. Po nabożeństwie – różańcowym, majowym czy też po Drodze Krzyżowej – spora liczba osób wychodzi z kościoła, mimo iż za minutę ma zacząć się Msza św.
Wygląda to tak, jakby uważali nabożeństwo za ważniejsze, a Mszę lekceważyli jako mniej ważną. Wydawałoby się, że osoba, która poświęca swój czas na popołudniowe nabożeństwo, czyni to świadomie. Dlaczego więc tak lekko odrzuca udział we Mszy św., która jest największym skarbem, jakim obdarzył nas Pan. Przecież to w każdej Mszy św. pod postaciami chleba i wina jest obecny sam Jezus.
Już św. Tomasz z Akwinu powiedział: „Wszystkie łaski, owoce, przywileje i dary, które otrzymujemy z rąk Boga Ojca Niebieskiego, pochodzą z zasług najświętszej Męki i Śmierci Pana naszego Jezusa Chrystusa, której owoce trwają w bezkrwawej Ofierze Mszy Świętej”.
Tak często modlimy się, prosząc Pana Boga o różne sprawy, ale czy nie traktujemy Go tylko jak „maszynki” do spełniania naszych zachcianek. A sami, jakby z łaski, poświęcamy Mu tylko trochę czasu. Może dlatego, że mamy taką łatwą możliwość uczestniczenia we Mszy św., nie cenimy tego faktu?
A przecież często księża przy okazji rekolekcji czy misji opowiadają o ludziach, którzy wiele kilometrów i trudów muszą pokonać, aby skorzystać z Mszy św. Mając w pamięci ich poświęcenie, nie wychodźmy po nabożeństwie. Niech nawet najlepszy serial czy jakieś spotkanie nie wygrywa z Panem Jezusem w Najświętszym Sakramencie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Krystyna Dubiel, Nysa