Z zainteresowaniem przeczytałam artykuły o szkole (GN nr 34). Nareszcie ktoś otwarcie i uczciwie podjął ten temat. Ja sama jestem nauczycielką z kilkunastoletnim stażem i od czasu wprowadzenia reformy oświaty z coraz mniejszym zapałem wykonuję ten zawód.
Nie zamierzam tu podejmować politycznej dyskusji, kto w tej sprawie ponosi winę. Chodzi mi o odczucia zwykłego nauczyciela, który lubi swą pracę, ma kwalifikacje i pełne przygotowanie pedagogiczne, i który chciałby w swoim zawodzie dotrwać do emerytury. Jest źle. Coś nam nie wyszło z tą reformą, zwłaszcza z gimnazjami. Coś trzeba by zrobić z absurdalnym awansem zawodowym nauczycieli, z drastycznym skróceniem nauki w trzyletnim LO do praktycznie 2,5 roku, z kursami i studiami podyplomowymi w soboty i niedziele, zbyt silną pozycją dyrektorów szkół itp. To tylko wierzchołek góry lodowej.
Organizm szkolny choruje coraz bardziej i nie wyleczą go statystyki, dokumentujące wzrost średniej z egzaminów gimnazjalnych czy maturalnych. Szkoła to spotkanie ucznia z nauczycielem, aby móc przekazać wiedzę i wychowywać. Jak mówi ks. Horak, do tych zadań potrzebna jest obecność. Relacja: mistrz–uczeń. No i jeszcze katecheci, jako szczególna drużyna wśród grona pedagogicznego, „bo nie tyle nam potrzeba nauczycieli religii, ile świadków wiary”.
Dziś papier staje się ważniejszy od ucznia (bo może przydać się do awansu zawodowego), ważniejsze są ankiety, procedury. Pomysł, że „każda szkoła ma swój program wychowawczy”, nie sprawdził się. Zlepek różnych programów musi zostać zastąpiony narodowym programem edukacyjnym, tak jak to jest w wielu krajach Unii Europejskiej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Nauczycielka (nazwisko i adres znane redakcji)