Z uwagą przeczytałem artykuł ks. Franciszka Kameckiego zatytułowany „Religiowstręt”. Lekcje religii prowadziłem przed dziesięciu laty w liceum i technikum oraz w szkole zawodowej. Wtedy żywe były emocje po wprowadzeniu religii do szkół.
Wśród uczniów klas licealnych wyczuwałem atmosferę zainteresowania i życzliwości. Czasami odbywały się gorące dyskusje, ścierie poglądów. Myślę, że w ten sposób młodzi ludzie dojrzewali do chrześcijaństwa, a i dla mnie ten czas był bardzo owocny. Z radością przychodziłem na te lekcje. Zupełnie inaczej sytuacja wyglądała w pozostałych szkołach.
Tu zdecydowana większość młodzieży była na „nie”. Swój bunt i brak akceptacji dla religii w szkole wyrażała w różny sposób. Począwszy od kąśliwych zaczepek, poprzez traktowanie mnie jako „książki skarg i zażaleń” wobec całego Kościoła, a skończywszy na kompletnym braku dyscypliny. Pewnie niektórzy mieli za złe, że religię wprowadzono do szkół bez konsultacji z nimi. Niektórzy pewnie byli katolikami tylko z metryki.
Jako katecheta wytrzymałem dwa lata. Z tym większym więc podziwem chylę czoła przed katechetami duchownymi i świeckimi, którzy w pocie czoła i z wielkim poświęceniem pełnią tę trudną misję. Okazuje się, że w ciągu tych minionych lat problem nauki religii w szkole istnieje nadal, a dyskusji nie ma końca. Cieszy fakt, że osoby za to odpowiedzialne nie załamują rąk i nie poprzestają na narzekaniu, ale próbują znaleźć wyjście z sytuacji. Za dobry pomysł uważam przywrócenie katechezy przy kościele. Tu kontekst religijny jest bardziej czytelny. Również o wytworzenie atmosfery skupienia i ciszy jest o wiele łatwiej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Henryk (nazwisko i adres znane redakcji)