Zawód wyuczony: wokalistka; Zawód wymarzony: aktorka; Zawód wykonywany: wokalistka
Miejsce zamieszkania: Urodziłam się i długi czas mieszkałam w centrum Warszawy. Razem z liczną rodziną. Teraz z mężem i młodszą córką Gabrysią mieszkamy w domu pod lasem. Starsza córka już wyfrunęła z domu. Atmosfera naszego domu – bardzo ciepło i rodzinnie.
Gdyby Pana/Pani wiara była jak ziarnko gorczycy, to...
...To by po prostu rozkwitła. Jeśli trafiłaby na dobry grunt, z ziarenka wyrosłaby piękna roślina. Niestety, nie zawsze ziarenko pada na odpowiednią glebę... Chciałabym, żeby moja wiara była dużo mocniejsza, silniejsza. Wymagam od siebie dużo, chcę stawiać sobie wysokie poprzeczki. Tak jest i z wiarą. Ale przyznam: w przypadku wiary to bardzo trudne.
Kiedy Bóg zamyka drzwi, podobno otwiera okno. Trudno było się wspiąć?
To bardzo pasuje do mojego życia. Doświadczyłam wręcz spektakularnej sytuacji, kiedy drzwi się zatrzasnęły, ale okno było w pobliżu... To było kilka lat temu. Moja starsza córka bardzo ciężko chorowała. To była dla nas, rodziców, otchłań rozpaczy i beznadziei. Potem, niedługo po ślubie kościelnym (który wzięliśmy po 17 latach życia na kocią łapę), zaszłam w nieoczekiwaną ciążę. Jak na urodzenie dziecka, byłam w dość zaawansowanym wieku. Ciąża wiązała się ze sporym ryzykiem. Cieszyłam się, ale musiałam bezwzględnie leżeć. Do tego umarli moi teściowie. Straszny cios dla nas, a przede wszystkim dla mojego męża. Było nam bardzo ciężko. Po ludzku nie można było tego nagromadzenia sytuacji trudnych po prostu zrozumieć. Ale wtedy Bóg pokazał okno. Urodziła się Gabrysia. Zdrowa, wspaniała. Starszej siostrze pomogła podnieść się z choroby. Swojego tatę ocaliła od utraty zmysłów po śmierci rodziców. Mnie otworzyła nowe horyzonty, dała wiele nowych, dobrych uczuć. To był naprawdę Boski scenariusz.
Klasyfikacja miłości według ks. Twardowskiego...
„Co była ciałem, a stała się duchem”... To określenie, wbrew pozorom, bardzo ludzkie, zwyczajne, normalne. Po prostu jest kolosalna różnica między miłością ludzi bardzo młodych, rok czy dwa po ślubie, a między ludźmi ze stażem dwudziestokilkuletnim... I z perspektywy czasu wiem, że to duch jest najważniejszy. To, co wiemy o sobie, to, kim jesteśmy wobec siebie... To, co wzajemnie sobie ofiarowujemy. To tak naprawdę duch, nie ciało.
Którym ze składników przyprawia Pan/Pani domowe święta: wiarą, nadzieją czy miłością?
Miłością i wiarą. Właśnie w takiej kolejności. Chociaż staram się, żeby to były równe siły. Do pięknego i pełnego przygotowania do świąt potrzebna jest miłość. Teraz wcale nie jest łatwo dobrze przeżyć święta... Ażeby ich istotę zrozumieć naprawdę, trzeba wiary. W naszym domu zawsze są obecne kolędy. Ale nie tylko w domu. Przed kilkoma laty, podczas jednego z wywiadów telewizyjnych – a odbywał się on w bardzo eleganckiej, ale biurowej scenerii – poproszono mnie o przypomnienie widzom kolędy, którą śpiewałam w finale filmu „Miś”. Przy nagraniu było obecnych kilka osób, zza ściany dobiegały odgłosy pracy biurowej. Zanuciłam tę piękną melodię i nagle wokół zapadła cisza jak makiem zasiał. Okazało się, że ten utwór wywarł na obecnych piorunujące wrażenie. Od razu zrobiło się jeszcze milej i tak jakoś świątecznie. Śpiewajmy kolędy...
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Ewa Bem-Sibilska