Prośba „nie wódź nas na pokuszenie” budzi często zdziwienie, niezrozumienie lub nawet protest. Czy Bóg może nas wystawiać na pokusę? Czy to błąd w tłumaczeniu? Czy wolno wołać do Boga: „zabierz ode mnie pokusę”?
Niektórzy komentatorzy załatwiają sprawę prosto. Twierdzą mianowicie, że tradycyjne tłumaczenie trudnego fragmentu „Ojcze nasz” należy poprawić na bardziej zrozumiałe przez współczesnych: „nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie” (tak jest np. w Biblii Tysiąclecia). I problem znika. To jednak droga na skróty. Prawda jest bowiem taka, że tradycyjny zwrot „I nie wódź nas na pokuszenie” jest dosłownym, wiernym tłumaczeniem oryginału, czyli greckiego tekstu Ewangelii (Mt 6,13, Łk 11,4). Żeby właściwie rozumieć to zdanie, trzeba uwzględnić fakt, że Żydzi bardzo często mówili o Bogu jako o jedynym sprawcy wszystkiego.
Na przykład w Księdze Izajasza czytamy: „Ja jestem Pan, i nie ma innego. Ja tworzę światło i stwarzam ciemności, sprawiam pomyślność i stwarzam niedolę. Ja, Pan, czynię to wszystko” (Iz 45,6–7). Nikt nie rozumiał tego i podobnych zwrotów w ten sposób, że Bóg jest bezpośrednim sprawcą zła. Ich właściwy sens jest taki, że nic nie dzieje się w świecie bez wiedzy Boga i bez Jego przyzwolenia.
Warto też wiedzieć, że greckie słowo peirasmos, tłumaczone tradycyjnie jako „pokuszenie”, oznacza w pierwszym sensie doświadczenie, próbę, a dopiero wtórnie pokusę. Zdanie „nie wódź nas na pokuszenie” jest więc prośbą człowieka w obliczu jakiegoś doświadczenia wiary czy próby człowieczeństwa. Wiem, że jestem słaby, liczę się z tym, że pokusa może mnie pokonać, dlatego wołam do Boga o ratunek, o pomoc.
Pokusa łowi na przynętę
Dobrym komentarzem rozjaśniającym wątpliwości jest fragment z pierwszego rozdziału Listu św. Jakuba. Apostoł wyjaśnia, że pokusy (doświadczenia) są naturalnym towarzyszem człowieka na drodze do świętości, co więcej, są szansą duchowego wzrostu. „Błogosławiony mąż, który wytrwa w pokusie, gdy bowiem zostanie poddany próbie, otrzyma wieniec życia, obiecany przez Pana tym, którzy Go miłują” (Jk 1,12).
I druga ważna prawda przypomniana przez św. Jakuba: „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi, że Bóg go kusi. Bóg bowiem ani nie podlega pokusie ku złemu, ani też nikogo nie kusi. To własna pożądliwość wystawia każdego na pokusę i nęci (dosłownie: łowi na przynętę). Następnie pożądliwość, gdy pocznie, rodzi grzech, a skoro grzech dojrzeje, przynosi śmierć” (Jk 1,13). To znakomity opis mechanizmu działania pokusy.
Sam Jezus doświadczał kuszenia na pustyni i wyszedł z tej walki zwycięsko. W Ewangelii czytamy, że „Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła” (Mt 4,1). Pokusa pochodzi od diabła, ale to jednak Duch (czyli Bóg) wyprowadził Jezusa na pustynię, na miejsce walki z pokusą. Papież Benedykt XVI zwraca uwagę, że doświadczenie pokus przez Jezusa było Jego zadaniem jako Mesjasza, czyli ważnym elementem Jego misji. Jezus znosi pokusy aż do śmierci na krzyżu. W ten sposób wchodzi „w obszar ludzkich pokus i upadków po to, aby nas ująć za rękę i wyprowadzić z nich.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz