Każdy z nas chce być „naj”. A on był odwrotnie: Jan. Pytali go: „kim jesteś?”, a on mówił „głosem”. Znał świetnie Jezusa, a potem nie potrafił Go rozpoznać.
Kilka razy spotkałem proroka i nie były to najprzyjemniejsze chwile. Dowiedziałem się o sobie prawdy, którą skrzętnie ukrywałem. Pamiętam, jak otaczaliśmy kapłana, który odprawiał dla nas Mszę świętą. W przypływie uniesienia powiedziałem: „Boże, oddaję Ci wszystko”. „A tak naprawdę oddajesz tylko śmieci, to, na czym ci kompletnie nie zależy” – usłyszałem nad sobą stanowczy głos zakonnika. Skuliłem się. Takie słowa, przy całej wspólnocie? Poczułem się ośmieszony, ale w głębi serca czułem jedno: „on ma rację!”. Te słowa bardzo mnie oczyściły.
Nadzieja umarła?
Biblijni prorocy byli rozdarci. Musieli głosić światu słowa, na które ten zatykał uszy. Spotykali się ze sprzeciwem. Ich ostrym jak miecz słowom wtórowały często głosy fałszywych proroków. Podczas gdy posłańcy Jahwe wołali: „Jeśli się nie nawrócicie, zginiecie”, tamci klepali ludzi po plecach i uśmiechali się: Nie przesadzajmy, nie będzie aż tak źle.
Ich głosy przypominają mi stary midrasz: gdy biblijny Lot dowiedział się o zamiarze zniszczenia Sodomy i Gomory, popędził do swoich zięciów i córek. „Uciekajcie ze mną” – krzyczał. Ci jednak wzruszyli ramionami: „W mieście gra muzyka i jest świąteczny nastrój, a ty nam mówisz o zniszczeniu?”.
Takim fałszywym prorokiem jest dla mnie często współczesna kultura. Poklepuje mnie po plecach, zaprasza do nieustannej zabawy. Na śmierć reaguje alergicznie. Kilka godzin przed odejściem Jana Pawła II informacji spikera towarzyszył krótki napis. „Nie ma nadziei dla Papieża”. Podczas akcji ratunkowej w Halembie dziennikarze powtarzali: „Nadzieja umiera ostatnia”, a już następnego dnia w gazetach pojawił się tytuł: „Nadzieja umarła”. To wszystko, co może zaoferować ten świat. Śmierć jest granicą, której nie jest w stanie przekroczyć. Prorocy mówili: nadzieja nie umiera. Wołali tak, choć przeżywali tak dramatyczne chwile jak Eliasz, uciekający przed Bogiem Jonasz, Jeremiasz czy wrzucony do jaskini lwów Daniel.
– Kto jest winien śmierci w hali targowej? – spytał w telewizyjnym programie dziennikarz. – Jak to kto? Pan Bóg – powiedział niepozorny zakonnik w okularach. Wszystkich zatkało, zapadła cisza jak makiem zasiał. Takie słowa w ustach księdza? – Pan Bóg jest winien – ciągnął dalej ojciec Adam Piecuch. – Ci ludzie nie chcieli przecież zginąć. Ale jest coś jeszcze: sam Pan Bóg był w tej śmierci. Tam mogli spotkać Go osobiście, doświadczyć Jego miłości. Skąd ta pewność? Bo On sam wcześniej przeszedł przez śmierć i zwyciężył. To nadzieja chrześcijan. Życie. Ostatnie słowo należy do Pana Boga. – Moje ciało spoczywać będzie w nadziei – prorokował święty Piotr. – Nad mieszkańcami krainy mroków rozbłysło światło – wołał Izajasz. – Za mną idzie mocniejszy ode mnie – przekonywał Jan – prorok adwentu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz