To słowo nie daje mi spokoju – mówi poeta Wojciech Wencel. Uwiera, boli, każe zastanawiać się nad własnym życiem. Jest przecież świadectwem ofiary Boga, który dobrowolnie przyjął ciało, by nas odkupić.
Ja też „pragnę”, miotam się w swojej fizyczności, szukając trwałego spełnienia i ulgi. Ale wszystkie ludzkie drogi do zaspokojenia tej potrzeby zawodzą. Nadużywanie alkoholu, gromadzenie pieniędzy, doświadczenia seksualne – wszystko to prowadzi do eskalacji żądz. A najgorsza jest ta niewyczerpana tęsknota do metafizycznej pełni, która często powoduje melancholię i depresję. Wody tego świata nie są w stanie ugasić mojego pragnienia. Jedynie żywa woda wiary może dać mi pokój serca.
Nie sądzę, bym dzisiaj miał taką wiarę. „Pragnę” Jezusa na krzyżu jest też znakiem akceptacji dla wypełnienia się woli Ojca. I tu wychodzi na jaw moja wrodzona hardość. Czy rzeczywiście pragnę, by Bóg kształtował moją historię według własnego uznania? Czy chcę radykalnie zmienić swoje życie? Kiedy myślę o tym w modlitwie, wydaje mi się, że tak. Kiedy mam wyrzec się konkretnej przyjemności albo powierzyć trudną sprawę Jezusowi, okazuje się, że rękami i nogami bronię się przed tym.
Myśl, że Bóg mógłby zrobić cokolwiek w moim życiu, co kłóciłoby się z moim własnym pomysłem, jest dla mnie nieznośna. Jedyne, co daje mi w tej sytuacji nadzieję, to przekonanie, że Jezus potrafi wszystko. Także przemienić moją bezładną walkę w swój chwalebny krzyż. W słowie „pragnę” dostrzegam istotę tego krzyża: cierpienie i zawierzenie. Dlatego często staram się modlić słowami ślepca spod Jerycha: „Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną grzesznym”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jedynie żywa woda wiary może dać mi pokój serca – mówi Wojciech Wencel