Byłem bardzo ciężko chory na raka trzustki – opowiada ks. Kazimierz Orzechowski. – Otaczała mnie duchowa pustka, ciemność, zapaść. Przyszli znajomi aktorzy i klepią po ramieniu: „Módl się, trzymaj się, Pan Bóg pomoże!”.
A ja wtedy krzyczę: „Dajcie mi spokój! Nic mi już nie pomoże! Nie chcę waszej modlitwy! Ona nic nie zmieni! Mam już dosyć”. I ja, kapłan katolicki, czuję, że schodzę do piekła. Fizyczne doświadczenie: otwierają się przede mną bramy otchłani.
Spocony pomyślałem: „Jezus, Maria, gdybym miał teraz umrzeć, to chyba moje sumienie skazałoby mnie na piekło”. Bo to nie Pan Bóg cię skarze, ale sam wybierasz! Leżę i czuję, że dotykam piekła. I resztką sił uchwyciłem się kurczowo Bożego Miłosierdzia i krzyknąłem: „Jezu, ratuj!”. I czuję, jak chwyta mnie Jego ręka. Natychmiast! I dziś wiem, że gdybym był w największym piekle życia, wystarczy krzyknąć: „Ratuj!” i
On mnie natychmiast wyciągnie. Takie miałem doświadczenie. Głębokie, bolesne, prawdziwe. Zstąpienie w potępienie, odtrącenie. Dziś uważam to za wielką łaskę.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Kazimierz Orzechowski