Tuż po moim nawróceniu spotkanie z Jezusem i doświadczenie mocy Słowa Bożego było niesamowicie silne i intensywne – opowiada Leszek Szawiński.
– A ponieważ przyjąłem Ewangelię w jednym z młodych Kościołów protestanckich, nie było w tej duchowości miejsca dla świętych i Maryi. Doświadczenie miłości Boga było tak mocne, że w moim poczuciu jakaś inna relacja duchowa zabierałaby tę przestrzeń chwały zarezerwowanej tylko dla Boga.
Bracia modlili się nawet nade mną o wypędzenie „demona Maryi”. Brzmi niewiarygodnie, ale ja, broń Boże, ich nie oskarżam! Oni naprawdę robili to w dobrej wierze! Zaczytywali się w Biblii, szukali, Duch Święty mocno przez nich działał. Musimy zrozumieć, że dla nich kult maryjny był po prostu bałwochwalstwem. Mówili: „Bóg sam wystarczy. Amen”. Przyjąłem wszystko, co mi przekazali. I wtedy trafiłem do katolickiej Wspólnoty Dobrego Pasterza. Po długim rozeznawaniu odkryłem, że to jest moje miejsce, że nie mam opuszczać Kościoła. To był czas ogromnych zmagań, duchowej walki. Pastor mówił co innego, ksiądz co innego, więc poprosiłem Boga: Ty sam mi powiedz, gdzie jest prawda. Sam mnie przekonaj...
Najpierw przekonał mnie o swej realnej obecności w Eucharystii. Pamiętam to jak dziś. Powiedziałem: Odkryj przede mną pozostałe tajemnice. Chciałem wiedzieć, jak mam się zwracać do Maryi, by nie odbierać chwały Bogu. Nie rozumiałem całej tej religijnej otoczki. Przynosili obraz i mówili: „Przyszła Maryja”. A ja widziałem obraz, nie wiedziałem, że to jedynie głęboka przenośnia. Bardzo mi to przeszkadzało. Dopiero długie godziny modlitw pokazały mi przestrzeń, jaką wypełnia Maryja. Zrozumiałem, co to znaczy, że jest matką, że daje swą cichą obecność. To się nie stało z dnia na dzień. Dziś mam głębokie poczucie, że Ona otacza mnie modlitwą. Czuję się otoczony. Oddaliśmy Jej naszą wspólnotę, sam napisałem modlitwę, która oddaje pod Jej opiekę nasz dom.
Zacząłem akceptować dogmaty w chwili, gdy odniosłem je do Biblii. Na przykład wniebowzięcie Maryi – problem dla moich braci protestantów. Ja wiem, że jest możliwe, bo przeczytałem o wniebowzięciu Eliasza i Henocha. Miałem wiele takich sytuacji, które delikatnie przekonywały mnie o Jej wstawiennictwie.
Na przykład dwa dni przed moim ślubem. Załatwiałem mnóstwo rzeczy. Wieczorem miałem pojechać na Jasną Górę, by złożyć świadectwo życia dla jakichś sióstr zakonnych. Tego dnia był straszny młyn, bieganina. Dzwoniłem z automatu telefonicznego. I zostawiłem na nim wszystkie dokumenty: dowód, prawo jazdy i wszystkie pieniądze, które mieliśmy uzbierane na ślub. Wszystko! Zauważyłem to wieczorem, wpadłem w panikę. Byłem rozbity. I jak tu powiedzieć Kalinie: zgubiłem pieniądze na wesele? I jak tu mówić świadectwo?
Wszedłem do jasnogórskiej kaplicy. I nagle ogarnęło mnie jakieś dziwne irracjonalne poczucie bezpieczeństwa i ogromnego pokoju. Nie martw się, wszystko będzie dobrze – mówiło serce. Przestraszyłem się tego uczucia, ale ono wracało. Czułem się tak, jakbym wszedł do domu, do mamy. Powiedziałem świadectwo. Na drugi dzień zacząłem jeździć po okolicy, szukać. Nikt nic nie widział. Na końcu wszedłem do knajpy i pytam, czy ktoś nie znalazł dokumentów. – A wie pan, było tu takie starsze małżeństwo, znaleźli coś, zostawili swoje namiary. Pojechałem. Znalazłem cały portfel. Wiem, że Maryja jest zainteresowana tym, co się dzieje z dziećmi Jej Syna. Nie spuszcza z nas oka.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz