Pięknie tu – usłyszała. Odwróciła głowę. Za nią stał kardynał Wojtyła. Znała go, była ratownikiem GOPR-u, często spotykała go w Tatrach. Uśmiechnął się: „Oj, Kamilo, Kamilo, jeszcze się Pan Bóg o ciebie upomni” – powiedział i zniknął za zakrętem.
Barbara: – Zaczęło się od listów. Dostawaliśmy w naszej wspólnocie mnóstwo listów od więźniów. Leżały na kupce. Wszyscy je omijali, jakby bali się do nich zajrzeć. Gdy przechodziłam obok nich, poczułam w sercu ścisk. To był autentyczny fizyczny ból. Usiadłam, zaczęłam czytać. Odpisałam. Tak zaczęłam korespondencję ze skazanymi. Pisali przede wszystkim mężczyźni. Kobiety pisują rzadko. Są bardziej odporne, myślą, że dadzą sobie radę same...
Kamila: – Cała moja rodzina to ateiści z krwi i kości. Pamiętam w domu te drwiny z tych bab klepiących zdrowaśki. Kościół był dla nas ostoją ciemnoty. Dlaczego miałam ochrzcić w nim swoje dzieci?
Barbara: – Kiedyś usiadłam i zaczęłam pytać Pana Boga, co mam robić. Otworzyłam Biblię i dostałam słowa: „Posyłam cię do ludu buntowników, którzy Mi się sprzeciwili. To ludzie o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach; posyłam cię do nich, abyś im powiedział: Tak mówi Pan Bóg. A oni czy będą słuchać, czy też zaprzestaną – są bowiem ludem opornym – przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich. Nie bój się ich ani się nie lękaj ich słów, nawet gdyby wokół ciebie były osty i ciernie”.
Kamila: – Wpakowałam się w niezłą kabałę. Byłam zastępcą głównego księgowego, a cała dyrekcja chciała się szybko wzbogacić. Na początku próbowałam się przeciwstawić, ale potem pomyślałam: czemu nie? Sama wychowuję dzieci. Pieniądze się przydadzą. Hamulców nie miałam, bo nie wierzyłam w Boga. Kontrola NIK-u wykazała niedobory, aresztowano cztery osoby. Dostałam pięć lat.
Barbara: – Zatrzasnęły się solidne drzwi. Pamiętam świetnie ten dzień. Pierwsza sobota miesiąca: 7 lutego 1998 r. Z kilkoma osobami z naszej wspólnoty „Zwiastowanie” poszłyśmy do skazanych kobiet na Mszę świętą. Czy się bałam? Nie. Nie wiem dlaczego. Widziałam wokół masywne drzwi i kraty, a czułam się tak, jakbym się w tym więzieniu urodziła. Wiem, że to łaska. Sprawdziły się słowa Ezechiela. Udałam się do buntowników, moja twarz była kamienna. Lęk zniknął. Weszłam do więziennej kaplicy.
Kamila: – Poszłam na tę Mszę, by nie siedzieć w celi. Tam osoby z Odnowy w Duchu Świętym opowiadały o swoim życiu. Jedna o mężu alkoholiku i o wierze, która jej pomogła. Wróciłam do celi zapłakana. Nie spałam tej nocy. Tej sobotniej nocy zaczęłam się zastanawiać nad wiarą, Bogiem. Przypomniało mi się życie z pierwszym mężem (po ślubie cywilnym). Był starszy o 23 lata, dwukrotnie rozwiedziony. Zakochałam się, dla niego uciekłam z domu. Urodziłam sześcioro dzieci. Potem zaczął pić, stał się agresywny. Gdy zobaczyłam go w łóżku z inną kobietą, wystąpiłam o rozwód. Dostałam go szybciutko.
Barbara: – Powiedziałam, że Bóg kocha, że patrzy na grzesznika z miłością, Że nie jest dla niego ważne, czy ktoś jest więźniem, czy nie. Wzruszenie zatkało mi usta, nie mogłam nic więcej powiedzieć. Podniosłam wzrok. Kilka kobiet płakało. Kamilę dostrzegłam od razu. Na początku, jak u innych więźniarek, widziałam w jej oczach ironię. Gdy skończyłam, zauważyłam, że drżą jej usta. Zaczęła ocierać łzy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz