Szamotanina pod kantorem. 25 lutego 1954 r. Jacques Fesch zaciska dłoń na pistolecie. Nie chce nikogo zabić, rewolwer zabrał jedynie dla zastraszenia personelu.
Chce zabrać z kasy pieniądze i jak najdalej zwiać. Koledzy już dawno uciekli. Chłopak wpada do kantoru jak szaleniec. Widząc, że nie ma w nim pieniędzy, uderza bankiera kolbą rewolweru i ucieka. Rusza pogoń.
Widząc przed sobą policjanta, przerażony pociąga za spust. Nie jest dobrym strzelcem, strzela przez materiał płaszcza, a po drodze zgubił nawet okulary, a jednak kula trafia prosto w serce. Zostaje skazany na śmierć.
Do więziennej celi puka kapłan: Czy możemy porozmawiać? – Nie, ojcze. Nie mam wiary, proszę się nie trudzić.
Każda minuta dłuży się w nieskończoność. Niespodziewanie w życiu skazańca wydarza się coś, czego sam nie potrafi nazwać. – Nagle w ciągu kilku chwil uzyskałem wiarę. Absolutną pewność – pisze. Dokonuje się przemiana. – Jestem tą samą osobą, co przed tragedią: nadal słabą i grzeszną, ale poznałem miłość Chrystusa. Nie mogę się doczekać, kiedy wpadnę w Jego ramiona – pisze do swojej sześcioletniej córeczki.
30 września 1957 roku, w ostatnią noc przed egzekucją, drżącą dłonią notuje: To już jutro koło czwartej rano. Niech się dzieje wola Pana we wszystkim. Jestem pewien, że Jezus da mi męczeńską śmierć. Mam uwielbić Jego święte imię i wiem, że się tak stanie. Oczy mam utkwione w krucyfiks. Nie odrywam wzroku od ran Zbawiciela. Czekam na Miłość. Już za pięć godzin zobaczę Jezusa..
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Ostatnia deska ratunku - (z cyklu wielkopostnego Siedem słów z krzyża)