Te 50 gram słoniny pieczonej na patyku nad ogniem wspomina jak największy przysmak. Dziś bywa na różnych bankietach. – Ale czegoś tak wspaniałego jak tamto sało w Marijskich Łagierach nigdzie nie jadłem – powtarza.
Naprawdę nikt nie wie, co smakuje kard. Kazimierzowi Świątkowi, przewodniczącemu Konferencji Episkopatu Białorusi. Kiedy pani w pińskiej kurii czasem go pyta „co kardynałowi przygotować?”, odpowiada: „To, co pani w swojej łaskawości zrobi, będzie smaczne”.
Tak samo z mieszkaniem. W Pińsku i Mińsku ma kurialne apartamenty. A już 48. rok mieszka w „carskiej willi”, przy legendarnej ulicy Szewczenki w Pińsku. Tak nazywa maleńki domek, pamiętający carskie czasy, przy nieasfaltowanej, gliniastej ulicy, z jego powodu zwanej „Kardynalską”. Tu przyjmował niejednego ambasadora. – Ambasadorowi USA polewałem wodą z wiadra ręce nad miednicą, to był prawdziwy Wersal – wspomina. Teraz wielu dyplomatów prosi Eminencję o prywatną audiencję na Szewczenki. Za to w ogrodzie ma niezliczoną ilość odmian kwiatów i maleńkie oczko wodne z nenufarami. To namiastka ukochanej rzeki Jesiołdy. Wybierał się tam z wędką. A potem gotował uchę, zupę ze świeżych ryb. – To nie mój wybryk i co do jedzenia, i co do mieszkania – mówi. – Gdybym wybrzydzał, to byłby grzech śmiertelny. Nauczyły mnie tego więzienia, obozy, baraki, spanie pod gołym niebem, ziemianki.
Ojciec z fotografii
– On dobry, jego wsie obażajut (jego wszyscy poważają) – mówi o Kardynale pani układająca kwiaty w pińskiej katedrze. (Za ścianą znajduje się seminarium, studenci uczą się tam też polskiego). Lipy rosnące nad Piną pamiętają jeszcze jego kleryckie czasy sprzed 66 lat. I pachną intensywnie, jakby tamta młodość była wczoraj. A on zaczął 91. rok życia.
– Nic wspólnego z Pińskiem i Polesiem przedtem nie miałem – zastrzega się. Urodził się w estońskim Wałku. – Moi rodzice byli katolikami i Polakami z krwi i kości – opowiada. Ojciec Jan w 1910 trafił do Estonii z Pińczowa pod Kielcami, żeby odbyć służbę w wojsku rosyjskim. Matka Weronika pochodziła z Wileńszczyzny. Ojca zmobilizowano na front w sierpniu 1914 r. On przyszedł na świat w październiku. Nigdy się nie zobaczyli. Kardynał zachował jego zdjęcie. W czasie walk ojciec dostał się do niewoli niemieckiej, potem wrócił do Pińczowa. Zaciągnął się do polskiej armii i kiedy dla „Dziadka” Piłsudskiego na imieniny zdobywali Wilno – zginął.
Odnalazł go w 1937 r., już jako kleryk seminarium pińskiego: – Poszliśmy na cmentarz Rossy, gdzie przywieziono ciało matki Piłsudskiego i jego serce. I nie wiem, jaka siła mnie pociągnęła do tych małych płyt legionistów. Trafiłem na przedostatni rząd, dziewiąta mogiła. Kiedy po wojnie odnalazłem mamę na Opolszczyźnie, zawiozłem ją do Wilna w 50. rocznicę ich ślubu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych