Giovanni Serodine, „Wyprowadzenie świętych Piotra i Pawła na męczeństwo”, olej na płótnie, 1625–1626, Galeria Narodowa Sztuki Dawnej, Rzym
Dziś wiemy, że święty Piotr i święty Paweł nie zginęli razem. W V wieku jednak nieznany autor „Dziejów Piotra i Pawła” oznaczył datę ich śmierci nie tylko w jednym roku, ale nawet w jednym dniu. Artyści chętnie nawiązywali do tej tradycji, bo wspólnota losów dwóch najważniejszych apostołów miała głębokie znaczenie symboliczne.
Namalowana przez Giovanniego Serodine scena wyprowadzania Piotra i Pawła na miejsce męczeństwa bardzo przypomina wcześniejsze o ćwierć wieku „Pojmanie Chrystusa” Caravaggia. Scena rozgrywa się w mroku, rozjaśnionym tylko światłem lampy. Dodaje to jej dramatyzmu. Obu świętych widzimy w centrum obrazu: z lewej Piotra, a z prawej odzianego w czerwony płaszcz Pawła.
Oprawcy grożą swym ofiarom. Święci mają świadomość powagi sytuacji. Artysta namalował ich dokładnie w chwili, kiedy żegnają się ze sobą. Patrzą sobie w oczy, a ich prawe ręce łączy uścisk. Ta chwila zjednoczenia we wspólnym losie jest głównym przesłaniem obrazu. Paweł był człowiekiem wykształconym, jego myśl jest bardzo ważna dla Kościoła.
Podkreślanie jego ścisłego współdziałania z Piotrem – pierwszym biskupem Rzymu, było apelem o zjednoczenie wysiłków hierarchii i intelektualistów we wspólnej walce z wrogami Kościoła. Obraz powstał w 1625 lub 1626 roku. W tym czasie w Europie toczyła się wojna trzydziestoletnia, która była zmaganiem katolików i protestantów o nowy jej kształt. Apele o jedność katolików były więc wówczas bardzo aktualne i potrzebne.
Najbardziej rzucającym się w oczy fragmentem obrazu jest nagie ramię jednego z oprawców, wskazujące drogę, w którą mają wyruszyć święci. Kat zamierza wskazać miejsce kaźni, jego palec kieruje się jednak w stronę nieba. Droga, w którą wyruszają Piotr i Paweł, prowadzi zatem do nieba. I każdy, kto podąży tą drogą, tam również trafi – zdaje się mówić artysta.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Leszek Śliwa