Europejskie elity polityczne boją się demokracji. Nie chcą, by traktat reformujący UE był poddany pod referendum. A nuż Francuzi czy Holendrzy po raz kolejny powiedzieliby „nie” europejskiej konstytucji. Wstyd byłby wielki.
Demokratyczne państwo prawa stanowi wzór dla wszystkich projektów politycznych w Europie. Trudno więc, by i Unia Europejska nie chciała być demokratyczna. Słowo „demokracja” wielokroć pojawia się w najważniejszych dokumentach europejskich. W preambule podpisanej niedawno Karty Praw Podstawowych czytamy, że Unia „opiera się na zasadach demokracji i państwa prawnego”. Również na oficjalnej stronie podpisanego tuż po Karcie, 13 grudnia 2007 r., Traktatu Lizbońskiego, dowiadujemy się, że jego głównym celem jest uczynienie UE bardziej demokratyczną.
Demokracja w Unii?
Sprawa komplikuje się jednak znacznie w momencie, gdybyśmy chcieli zastanowić się nad tym, co to słowo znaczy. Wspólną częścią wszystkich definicji „demokracji” jest uznanie, że jest to władza sprawowana przez większość z poszanowaniem praw mniejszości. Co to jest większość? Większość to demos, czyli lud, który sprawuje władzę. I właśnie z tym demosem, ludem, Unia Europejska ma najpoważniejszy kłopot. Jeśliby Unia była w pełni demokratyczna, oznaczałoby to, że władzę w niej sprawują wszyscy obywatele Europy, bez pośrednictwa państw narodowych. Tymczasem najważniejsze decyzje polityczne w Unii podejmowane są przez Radę Europejską, czyli ciało złożone z przywódców krajów członkowskich.
Demokracja europejska polegałaby na tym, że to my w wyborach bezpośrednich wybieralibyśmy przewodniczącego Rady oraz europosłów, którzy zaś wyłanialiby z siebie rząd – Komisję Europejską. Unia jednak działa zupełnie inaczej. Parlament Europejski ma na przykład ograniczone kompetencje, Komisja nie jest rządem, lecz czymś w rodzaju strażnika integracji (pilnuje, by wszystkie kraje przestrzegały zasad wspólnotowych), najważniejsze decyzje o znaczeniu prawnym podejmują zaś ministrowie państw członkowskich. Jak jest więc naprawdę z unijną demokracją?
Problem polega na tym, że Unia nie może być demokratyczna, ponieważ nie istnieje europejski demos, lud, który byłby podstawą jej władzy. Wciąż nie widać istnienia – mimo wydania dotychczas na to miliardów euro – świadectw, że Europejczycy czują się obywatelami wspólnego ciała politycznego, jakim jest Unia Europejska. Traktat reformujący ma to zmienić, ponieważ wprowadza pojęcie obywatelstwa Unii Europejskiej, niemniej trudno mówić dziś o istnieniu „europejskiej tożsamości”. Europejczycy nie są przecież narodem, nie łączą ich takie więzi, jak np. Polaków czy Anglików. Nieistnienie europejskiego demosu jest więc podstawową przeszkodą w budowaniu europejskiej demokracji. Ale niejedyną.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Michał Szułdrzyński, ukończył filozofię na UJ, publicysta, redaktor naczelny kwartalnika "Nowe Państwo"