Od ponad miesiąca Liban nie ma prezydenta. Krajem rządzi armia. Liczne partie nieustannie kłócą się o obsadę najważniejszego stanowiska w państwie. To może skończyć się wojną domową – obawiają się Libańczycy.
Liban jest wyspą. Polityczną wyspą, bo choć tylko od zachodu oblany jest wodami Morza Śródziemnego, to południowa granica z Izraelem przypomina bardziej linię zawieszenia broni, a wschodnia i północna z Syrią oddziela kraje pozostające ze sobą w stanie zimnej wojny.
Trudny wybór... prezydenta
Prezydentem Libanu, zgodnie z konstytucją, przewidującą podział najważniejszych stanowisk w państwie według klucza wyznaniowego, musi być chrześcijanin obrządku maronickiego. Od 24 listopada 2007 r. fotel prezydenta Libanu jest pusty. 17 grudnia 2007 r. wybór następcy Emila Lahuda (co czyni parlament) po raz 9. odłożono. Tego dnia w Paryżu strony zainteresowane stabilizacją sytuacji w Libanie, czyli m.in. ONZ, USA, Francja (tradycyjna protektorka chrześcijan libańskich) oraz Arabia Saudyjska (spełniająca podobną rolę wobec mieszkających w Libanie sunnitów) podpisały oświadczenie wzywające do jak najszybszego wyboru prezydenta, w obawie przed grożącą eskalacją konfliktu. Wszyscy pamiętają wyniszczającą wojnę, która w latach 1975–1990 obróciła w zgliszcza kraj zwany wcześniej Szwajcarią Bliskiego Wschodu.
Opozycja oskarża rządzącą koalicję o uleganie presji USA, natomiast koalicja zarzuca opozycji realizowanie w Libanie syryjsko-irańskiego scenariusza. Bo rdzeniem opozycji są szyici, przede wszystkim Hezbollah, za którego plecami stoją bliski Damaszek (oddalony tylko o 100 km od Bejrutu) i odległy Iran.
Premierem Libanu, według konstytucji, jest muzułmanin-sunnita. Jak niebezpieczna to funkcja, pamięta obecny szef rządu w Bejrucie Fuad as-Siniora. Na niedawnej prezentacji książki poświęconej Rafikowi al-Hariri, byłemu premierowi, zamordowanemu w święto św. Walentego 2005 r., as-Siniora powiedział: „Bez wątpienia obce wpływy, zwłaszcza sąsiedzi Libanu, stoją za przedłużającym się kryzysem. Jednak bezpośrednimi wykonawcami ich woli są Libańczycy”.
Koalicja wybrała w końcu swojego kandydata na prezydenta. Jest nim dowódca armii libańskiej gen. Michel Sulajman, niepowiązany z żadną siłą polityczną. Tę kandydaturę wstępnie zaakceptowała także opozycja. Teraz toczą się spory na temat wprowadzenia do konstytucji poprawki znoszącej zapis, mówiący o tym, że dowódca armii może ubiegać się o urząd prezydenta dopiero 2 lata po złożeniu dymisji z wojska. Ale prezydent jest potrzebny Libanowi zaraz. Opozycja, na czele z Hezbollahem (czyli „Partią Boga”), próbuje przy tej okazji wytargować pakiet poprawek zwiększających jej wpływ na rządy. W paraliżowaniu wyboru prezydenta niebagatelną rolę odgrywa więc przewodniczący parlamentu, którym – zgodnie z konstytucją – jest szyita Nabih Berri.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Stanisław Guliński, arabista, był tłumaczem polskich żołnierzy uczestniczących w misji w Iraku