Dwa i pół miliona. Tyle kropek konfetti w kolorach PO spadło na głowy gości, którzy 21 października trenowali cierpliwość, czekając na zakończenie ciszy wyborczej w luksusowym biurowcu przy ul. Armii Ludowej. Ale cicho tego wieczoru w sztabie PO nie było.
A tuż przed godz. 23 zapanowała euforia – Jeśli Platforma wygra, w Polsce skończy się zaścianek – rzucił Bogdan Borusewicz po godz. 19. I znikł za zieloną kotarą, najpilniej strzeżonym miejscem tego wieczoru, czyli w klubie Michała Wiśniewskiego Extravaganza, gdzie toasty wznosili tylko ludzie z najbliższego otoczenia przyszłego premiera.
Falstart jednak był. Donald Tusk o 20.25 stanął na scenie nieco zdezorientowany. Zamieszanie z kartami do głosowania – przyczynę przedłużenia ciszy wyborczej – ci, którzy stali najbliżej, komentowali: to ostatnia zemsta PiS. Donald Tusk nie stracił jednak rezonu. – Dziękuję za wzruszającą frekwencję. Miałem łzy w oczach, gdy usłyszałem, że Polacy jechali w USA po 8–10 godzin, żeby zagłosować – mówił, chowając się do klubu Michała Wiśniewskiego.
Na dwie godziny w dużym holu wysokości pięciu pięter zrobiło się prawie pusto. Przed budynkiem widać było wozy wszystkich liczących się stacji. Obok nich Węgrzy, na sali Niemcy, Japończycy, Czesi… – Teraz wy będziecie rządową telewizją – dogryzają TVN-owi dziennikarze publicznej.
Drugi raz Tusk wyszedł dopiero wtedy, gdy burza oklasków witała pierwsze wyniki na telebimie. – Jesteście teraz u siebie. Zanieście innym tę dobrą nowinę – mówił triumfujący lider PO, unosząc w górę szalik z napisem: Polska.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Gołąb