Konflikt wokół umowy o klauzuli sumienia, jaką miał podpisać słowacki rząd ze Stolicą Apostolską, przybrał tak ostry charakter, że doprowadził do kryzysu rządu i przedterminowych wyborów.
Na Słowacji toczy się spór o polityczną przyszłość kraju, a także o rzeczywisty kształt wolności religii i sumienia. Emocje wywołał lakoniczny dokument, który składa się z 10 krótkich paragrafów. W sprawach szczegółowych każdy punkt odwołuje się do obowiązującego na Słowacji porządku prawnego. Umowa dawałaby ludziom wierzącym prawo odmowy uczestniczenia w życiu publicznym, w czynnościach, które są sprzeczne z ich przekonaniami religijnymi lub etycznymi. A więc lekarz mógłby odmówić dokonywania aborcji, nauczyciel udziału w zajęciach sprzecznych z jego światopoglądem, adwokat prowadzenia spraw rozwodowych, a handlowcy mogliby zamykać swoje sklepy w niedziele i święta. Tylko tyle i aż tyle, jak się okazało.
Stare zobowiązanie
24 listopada 2005 r. Słowacja podpisała ze Stolicą Apostolską tzw. układ podstawowy, czyli, inaczej mówiąc, konkordat, który regulował najważniejsze kwestie w dziedzinie relacji Kościół–państwo. Przy okazji rząd słowacki zobowiązał się, że przygotuje cztery ustawy dotyczące posługi duszpasterskiej w wojsku, szkół katolickich, klauzuli sumienia oraz finansowania działalności Kościoła. Dwie pierwsze zostały przyjęte, nad klauzulą sumienia pracowali eksperci od 2002 r., czyli od chwili, gdy powstał koalicyjny rząd Mikulasza Dzurindy. Gdy projekt umowy był gotowy i otrzymał akceptację wszystkich zainteresowanych resortów, nieoczekiwanie został odrzucony przez samego premiera. Oświadczył on, że przyjęcie umowy oznaczałoby nadzwyczajne uprzywilejowanie Kościoła katolickiego oraz dyskryminację obywateli innych wyznań oraz ateistów. Zabrzmiało to cokolwiek dziwacznie w ustach lidera Słowackiej Unii Chrześcijańsko-Demokratyczej (SDKU). Zwłaszcza że wcześniej zabiegał on o wsparcie Kościoła.
W mediach natomiast przekonywał, że pragnie działać w duchu społecznych wskazań Jana Pawła II. Obstrukcja premiera wywołała ostrą reakcję przewodniczącego Słowackiej Rady Narodowej (parlamentu) Pavla Hruszovskiego, i zarazem lidera drugiego chrześcijańskiego ugrupowania – Ruchu Chrześcijańskich Demokratów (KDH). Na znak protestu Hruszovsky zrezygnował z funkcji przewodniczącego, a jego partia wycofała wsparcie dla koalicyjnego rządu Dzurindy, który już wcześniej działał jako rząd mniejszościowy. W tej sytuacji wszystkie partie polityczne uznały, że jedynym wyjściem z sytuacji mogą być przedterminowe wybory, które odbędą się w połowie czerwca, a nie jesienią tego roku, jak przewidywał kalendarz wyborczy.
Zamieszani w politykę
Wielu obserwatorów słowackiej sceny politycznej wskazuje, że kryzys sztucznie wywołał premier Dzurinda. W przedterminowych wyborach dostrzegł szansę na zbudowanie nowej większości wokół swej partii oraz odnowę mandatu do rządzenia. Dzurinda zawsze był politykiem elastycznym, gotowym do zawierania kompromisów, które dla innych polityków były nie do pomyślenia. Jest także politykiem skutecznym. Jako jedyny przywódca w Europie Środkowej dwukrotnie potrafił zmontować koalicje, które wyniosły go na urząd premiera. Wprowadził Słowację do NATO i Unii Europejskiej, przełamując jej międzynarodową izolację. Premierem po raz pierwszy został w 1998 r., gdy zjednoczył całą opozycję przeciwko ówczesnemu premierowi Vladimirovi Mecziarowi. Sukces powtórzył w 2002 r., gdy walcząc o głosy wyborców w kampanii wyborczej, przejechał niemal całą Słowację na rowerze.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski