W Iraku zginęło 22 polskich żołnierzy. Tyle samo pochłonęła dotąd misja afgańska. W kraju zostali osieroceni dzieci, żony, matki, ojcowie…
Wieczór 20 kwietnia 2007 r., irackie miasto Diwnija. Przez jego północno-wschodnią dzielnicę przejeżdża patrol złożony z Polaków oraz policjantów i żołnierzy nowej armii irackiej. Są zaledwie kilka kilometrów od polskiej bazy Echo. Starszy szeregowy Tomasz Jura z kawalerii powietrznej siedzi przy karabinie maszynowym, zamontowanym na wieżyczce hummera. Pod jego wozem wybucha mina pułapka. St. szeregowy Jura ginie. Czterej jego koledzy są ranni.
* * *
22 maja 2009 r. wojskowy konwój jedzie z afgańskiego miasta Ghazni do bazy polskiej Warrior. St. szeregowy Artur Pyc prowadzi opancerzony wóz MRAP Cougar. Literki MR w jego nazwie oznaczają, że jest odporny na wybuchy min (ang. mine resistant). Dochodzi do eksplozji. Tym razem mina pułapka wybucha nie pod wozem, ale z boku, na murku. Eksplozja wyrywa stalowy rygiel drzwi kierowcy. Znajduje się on na wysokości głowy st. szeregowego Pyca i uderza w nią z całą siłą. Helikopter odwozi rannego do bazy Bagram, potem trafia on do niemieckiego Ramstein, a następnie do Polski. Żołnierz umiera w szpitalu w Lublinie 8 września 2009 r.
* * *
– Przyjechali do nas o pierwszej w nocy. Nie pamiętam, kto. Ale był lekarz, kapelan, pani psycholog. Mąż ledwo ich zobaczył, to już wiedział, co się stało – wspomina matka Tomasza, Maria Jura.
Z pewnością był też dowódca jednostki, w której służył jej syn, albo jego zastępca, bo taki jest skład tzw. zespołu powiadamiania. Jego zadaniem jest dotarcie do najbliższych krewnych poległego lub ciężko rannego żołnierza, zanim poinformują o tym media. Ubrani w galowe mundury przekazują hiobową wieść. Przedtem starają się też zebrać jak najwięcej informacji o okolicznościach tragedii, bo o to często pytają bliscy ofiar.
Jurowie niewiele wiedzą o tym, jak zginął ich syn. Nic ponad to, co było napisane w gazetach.
Tomek mieszkał z rodzicami w gospodarstwie rolnym w Studziannie na Mazowszu. Uczył się dobrze, był ministrantem. Sumienny, punktualny. Grał na trąbce w założonej przez proboszcza orkiestrze dętej.
– Kopał w piłkę, lubił motory, ale nie miał własnego. A posturę miał jak Schwarzenegger – wspomina najbliższy przyjaciel Tomka, Szczepan Małachowski. – Trochę niższy ode mnie, ale mocniej zbudowany – potwierdza brat Tomka, Karol, który sam jest potężnym mężczyzną i też kiedyś służył w kawalerii powietrznej. – Żaden podkoszulek na Tomka nie pasował. Zawsze trzeba było przecinać rękawy i poszerzać – dodaje ich ojciec Władysław Jura.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała