W każdą niedzielę gromadzimy się z całą rodziną przy pięknie zasłanym stole. Jest krzyż, świeca. Lucyna zawsze rozpoczyna modlitwę słowami: „Światło Chrystusa”, a wszyscy odpowiadamy: „Bogu niech będą dzięki”.
Później zaczyna się granie i śpiewanie. Dzieci grają na gitarach, skrzypcach, bębenku… Wielbimy Boga śpiewem. Śpiewamy albo recytujemy psalmy, przewidziane według brewiarza na daną niedzielę, a następnie bierzemy jakiś fragment Biblii, czytamy go na głos i zaczynamy dialog z dziećmi. Pytamy: co to słowo ci mówi? W jaki sposób koresponduje z twoim życiem?
Na początku to może wydawać się trudne, ale gdy realizujemy to powoli, krok po kroku, dzieci zaczynają się otwierać. I bardzo szczerze odpowiadają. Nie owijają w bawełnę. Często jesteśmy zdumieni ich dojrzałością i szczerością. W naszych rozmowach nie ma elementu moralizowania, żadnych „smrodków dydaktycznych”.
Tylko szczere dzielenie się wiarą. Opowiadamy sobie o tym, czy słowo Boże rzuciło światło na jakieś nasze trudne sytuacje, czy pomogło zrozumieć wydarzenia ostatniego tygodnia. Nie każdy mówi. Niektórzy sobie milczą. Ale dzieci widzą na własne oczy, że słowo Boże jest skuteczne. To moment przekazywania wiary.
Jasne, każde dziecko przeżywa swój kryzys wiary, więc czasem dochodzi do jakichś małych buntów. Ale to normalne. Na zakończenie modlitwy, po tym, jak śpiewamy Kantyk Zachariasza, podchodzimy z żoną do każdego dziecka i indywidualnie je błogosławimy.
Wszystko trwa ponad pół godziny i kończy się jakimś pysznym niedzielnym ciastem. Te wspólne modlitwy pomagały już nieraz nam i naszym dzieciom przechodzić wiele kryzysów. Zresztą gdy czasami dzieci zostają w domu same, spotykają się na tych niedzielnych laudesach. Nie musimy im nawet przypominać. Same za nimi tęsknią
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.