Niektóre wczesnośredniowieczne źródła podają, że umierający na polu bitwy rycerze pozbawieni pomocy kapłana wkładali do ust słomkę lub źdźbło trawy. Miało to w zastępczy sposób wykazać, że umierali przyjąwszy Wiatyk.
Sakrament umierających obowiązywał w Kościele od początku. Już starożytne sobory m.in. ten zwołany w Nicei w 325 roku, przypominały, że przyjęcie Eucharystii w formie Wiatyku jest obowiązkiem każdego umierającego chrześcijanina. Stąd też człowiek wierzący powinien świadomie i odpowiedzialnie oswoić się z koniecznością przyjęcia Wiatyku przed śmiercią. O to zaś jest obecnie coraz trudniej.
Przeczytaj: Dziś Dzień Zaduszny - wspominamy bliskich nam zmarłych
Jak pisze w książce „Liturgia dla każdego” gnieźnieński liturgista ks. prof. Jerzy Stefański, w obliczu aktualnej dechrystianizacji i zmieniających się szybko cywilizacyjnych i kulturowych procesów, świadome przeżywanie i przygotowanie się do śmierci jest dodatkowo utrudnione. Umierający bowiem często wyrywany jest ze swojego środowiska rodzinnego. Umiera w szpitalach lub domach opieki. Fakt zbliżającej się śmierci jest niekiedy przed nim ukrywany, bo przecież „nie jest tak źle”, „zobaczysz, jeszcze nas przeżyjesz”. Także medycyna potrafi oddalić świadomość śmierci, skutecznie łagodząc ból i cierpienie ostatnich dni i godzin. W sumie – konkluduje ks. Stefański – nasza cywilizacja skazuje człowieka często na umieranie bez przygotowania, w wielkiej samotności. Coraz mniej mamy czasu na modlitwę, na obecność przy umierającym, na wspólnotę rodziny, wspólnotę wiary, towarzyszenie mu w umieraniu. Czyż starożytny Kościół nie był w tym dojrzalszy skoro dzień śmierci nazywał dies natalis – dzień narodzin do wieczności?
Komunia „nadrożna”
W średniowieczu normy regulujące udzielanie Wiatyku traktowano bardzo dosłownie. Niektóre źródła podają, że starano się położyć chleb eucharystyczny na języku umierającego w samej chwili konania. Gdy trwało ono długo, podawano Komunię „nadrożną” kilkakrotnie w ciągu dnia lub nocy.
Naturalnym miejscem przyjmowania Wiatyku było łóżko, znane są jednak przykłady przynoszenia umierających biskupów, opatów, a nawet zakonników do kaplicy czy kościoła, by tam, przed ołtarzem, przyjęli Komunię na drogę. Uważano zresztą, że śmierć przed ołtarzem jest wyjątkową łaską. Pod koniec średniowiecza praktyka ta znacznie się rozszerzyła obejmując także świeckich, czemu sprzeciwiały się liczne synody diecezjalne, argumentując, że masowe przynoszenie umierających do kościołów może przyspieszyć śmierć i to bez uprzedniego zaopatrzenia chorego w Wiatyk.
Dziś najczęściej udziela się Wiatyku poza Mszą św., godnym zalecenia jest jednak – zauważa ks. Stefański – przyjmowanie go podczas Mszy św. sprawowanej w domu umierającego, o ile oczywiście jego stan na to pozwala. Dziś bowiem, w obliczu wielkiej samotności umierania, ten ostatni etap ziemskiego życia, przeżyty w otoczeniu rodziny, przyjaciół, sąsiadów, jest z całą pewnością wielkim darem dla umierającego.
Sakrament na przejście
Na koniec warto zaznaczyć, że sakrament umierających nie jest tożsamy z sakramentem namaszczenia chorych. Ten ostatni jest udzielany osobom chorym i może być ponawiany, gdy choroba powróciła bądź się pogłębiła. Wiatyk jest ofiarowywany przez Kościół tym, którzy dotarli do kresu ziemskiego życia. On również być ponawiany, gdy „godzina śmierci” się przedłuża. Ksiądz Stefański wskazuje także na jeszcze jedną ważną kwestię. Otóż mówienie człowiekowi ciężko choremu lub w agonii o Wiatyku jest mocno spóźnione, chory bowiem znajduje się na granicy swoich możliwości poznawczych i jego zgoda na Wiatyk może być niekiedy aktem nie tyle wyboru co rezygnacji. Nietrudno w takich razach o wrażenie magizmu celebracji czy poprzestaniu jedynie na zewnętrznej obrzędowości. Do roztropności katechetycznej należy więc częste pouczanie o Wiatyku, a do rozwagi i odpowiedzialności naszej – świadomość jego wagi i przyjęcie go na czas.
W tych szczególnych dniach zachęcamy do odwiedzenia naszego serwisu specjalnego: "WSPOMINAMY ZMARŁYCH" oraz zapraszamy do rozwiązaniu quizu: CZY ZNASZ ŚWIĘTYCH Z LITANII?