Bp Fulton Sheen prowadził program, którego popularność przebijała Franka Sinatrę. Był pierwszym w historii teleewangelistą. Odbierając nagrodę Emmy, żartował: „Dziękuję moim autorom: Mateuszowi, Markowi, Łukaszowi i Janowi”.
W każdy wtorek o godz. 20.00 miliony Amerykanów gromadziły się przed telewizorami, aby oglądać program „Życie warte życia”. Audycję nadawano na żywo z nowojorskiego Adelphi Theater. „30 sekund!” – oznajmiał głos z reżyserki. Publiczność milkła i po chwili na scenie pojawiał się wysoki, dostojny biskup w czarnej sutannie, z piuską na głowie i krzyżem biskupim, z fioletową peleryną narzuconą na ramiona. Kłaniał się, rozbrzmiewały oklaski. Patrząc prosto do kamery, rozpoczynał: „Przyjaciele, dziękuję za to, że pozwoliliście mi przyjść znowu do waszego domu…”.
27 minut i 30 sekund
Program Sheena w niczym nie przypominał występów dzisiejszych telewizyjnych kaznodziejów, którzy bazują na emocjach i często oferują „ewangelię” w wersji „lajt”. Audycje biskupa miały formę wykładu – czegoś, co w telewizji bardzo źle się sprzedaje. Na dodatek producent, sieć „Du Mont”, wyznaczył emisję w porze, w której konkurencja była miażdżąca. Na innych kanałach nadawano komediowy show Miltona Berle’a oraz piosenki Franka Sinatry. Wydawało się, że Sheen jest bez szans. Sukces biskupa zaskoczył wszystkich. Jego konkurent, komik Berle, żartował: „Jeśli mam przegrać, to lepiej przegrać z Tym, w imieniu którego mówi bp Sheen”.
Audycja trwała zawsze dokładnie 27 minut i 20 sekund. Biskup nigdy nie korzystał z notatek. Z matematyczną precyzją podawał fakty, daty, statystyki… Po powitaniu opowiadał historyjkę i zapowiadał temat: „Czy jesteśmy dziś bardziej neurotyczni?”, „Jak radzić sobie z pokusą?”, „Jak radzić sobie z nastolatkami?”, Czym jest miłość?”, „Czym jest wolność?”. Dziesięć minut poświęcał na analizowanie problemu, posługując się schematami rysowanymi kredą na czarnej tablicy. Żartował nieraz, że anioł poza kamerą czyści mu tablicę.
Bp Sheen wiedział, że przemawia nie tylko do katolików. Unikał teologicznego żargonu, nie cytował nigdy z kościelnych dokumentów. Wychodził od konkretnych ludzkich pytań i rozterek. Pokazywał, w jaki sposób wiara odpowiada na te problemy i prowadzi do życiowej mądrości. Odwoływał się do zdroworozsądkowej argumentacji, w czym pomagało mu filozoficzne wykształcenie. Mówił zrozumiałym językiem. Co kilka minut rozluźniał atmosferę anegdotą wtrąconą jakby mimochodem. Swobodna narracja przechodziła pod koniec audycji w bardziej patetyczny, pełen emocji ton.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz