Co pozostaje obrońcom rodziny? Środki ekonomiczne są oczywiście ważne, ale jeszcze istotniejsze jest przekazywanie rzetelnej wiedzy. I modlitwa, bo walka toczy się o sprawy ducha.
Coraz mniej ludzi wchodzi w związki małżeńskie. Ci, którzy już się na to decydują, robią to w późniejszym wieku. Dramatycznie wzrasta liczba rozwodów. Rodziny mają mniej dzieci, za to procent osób urodzonych poza małżeństwem rośnie w zawrotnym tempie. Coraz częściej dzieci wychowuje tylko jedno z rodziców. W pełnych rodzinach na ogół oboje rodzice pracują zawodowo. Społeczeństwo się starzeje. Tych kilka faktów socjologicznych było tematem wystąpienia australijskiego parlamentarzysty Kevina Andrewsa na I Światowym Kongresie Rodzin w Pradze. Rzecz miała miejsce 12 lat temu. Niestety, w zeszłym tygodniu, na 5. z kolei kongresie, który odbył się w Amsterdamie, okazało się, że mówca może je ogłosić ponownie. Żadna z obserwacji nie straciła na aktualności. Przynajmniej w perspektywie globalnej. Istnieją jednak pojedyncze kraje, w których te tendencje zaczęły się odwracać.
Islam i becikowe
Tematyka rodzinna coraz częściej staje się przedmiotem zainteresowania polityków. Zdaniem Andrewsa, istnieją trzy sposoby podejścia rządów do kwestii starzenia się społeczeństwa. Pierwszym jest polityka migracyjna, drugim zachęcanie do rodzenia dzieci przez zapomogi, trzecim – bardziej złożona polityka prorodzinna. Pierwszy sposób najsilniej wykorzystują Wielka Brytania, USA i Kanada. Ten model wydaje się jednak tylko tymczasowym rozwiązaniem. Przybysze z innych krajów łatają wprawdzie dziury na rynku pracy, ale w dłuższej perspektywie czasowej taka polityka prowadzi do poważnych napięć społecznych. Przykład wielu państw zachodnich pokazuje, że widmo islamskiej Europy staje się coraz bardziej realne, co może stać się wkrótce przyczyną cywilizacyjnego konfliktu.
Rządy niektórych państw, na przykład krajów skandynawskich, motywują do rodzenia dzieci przez różnego rodzaju zapomogi. Czasem jest to jednorazowa pomoc w związku z urodzinami kolejnego dziecka, podobna do naszego becikowego, czasem uprzywilejowany dostęp do usług medycznych czy edukacji. Taki model wprowadzono także na przykład w Singapurze, który kiedyś słynął jako jeden z najbardziej proaborcyjnych krajów. Od lat 50. promowano tam nie tylko aborcję, ale także sterylizację, a posiadanie więcej niż dwojga dzieci traktowano jak nieszczęście. Skutkiem był spadek współczynnika dzietności z 6,56 w 1957 r. do 1,42 w 1986 r. Tymczasem, by zapewnić naturalną wymianę pokoleń, na jedną kobietę w wieku rozrodczym powinno przypadać średnio co najmniej 2,11 dziecka (tego warunku nie spełnia żadne z państw Unii Europejskiej). Gdy władze Singapuru wreszcie się obudziły, rozpoczęły wprowadzanie nowego programu, zawierającego m.in. ulgi podatkowe, urlopy macierzyńskie i dodatkowe pieniądze dla par, którym urodzi się drugie i trzecie dziecko. – Potrzebujemy więcej dzieci! – ogłosił premier Goh Chok Tong. Mimo to Singapur odnotował dalszy spadek współczynnika dzietności – aż do 1,28 w ostatnich latach. Ten przykład pokazuje, że zmniejszenie liczby urodzeń w obrębie jednego pokolenia może być dramatyczne w skutkach dla demografii. Proporcji społecznych nie da się bowiem odbudować z dnia na dzień.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski