Dziadek zawsze stał na pierwszomajowej trybunie. Ja do niego machałem, on do mnie machał. Było pięknie. W czasie mojej pierwszej Rezurekcji zobaczyłem Jezusa w monstrancji. I zacząłem Mu machać.
Ludzie pękali ze śmiechu. Posłuchaj niezwykłej opowieści o zmartwychwstawaniu Maxa Popowa, syberyjskiego księdza. Mówią o mnie, że się późno nawróciłem. Ale co to znaczy późno? Na nawrócenie nigdy nie jest za późno. A zresztą wcale nie uważam, bym się nawrócił. Jeśli zacznę uwielbiać Boga za wszystko, będę nawrócony. Jeszcze duuużo mi brakuje…
Pionier robi gwiazdę
Zawsze byłem osobą wierzącą. Wierzyłem w partię, w komunizm. Dziadek zajmował wysokie stanowisko partyjne, ojciec był oficerem politycznym. Jak moi rówieśnicy chłonąłem dzieła Lenina. Powodziło nam się nieźle. Nie widziałem w tym ustroju pęknięć. Byłem pionierem komsomołu. Kablowałem na kolegów, którzy chodzili do cerkwi. Czy sam próbowałem się modlić? Oczywiście! Kiedyś miałem kłopoty z matmą. Przed klasówką w telewizji puszczali akurat hymn radziecki. Poruszająca, monumentalna muzyka. Stałem na baczność i nakreśliłem na sobie gwiazdę radziecką. Następnego dnia zawaliłem sprawdzian i dostałem wciry od kolegów. Zrozumiałem jedno: ta modlitwa nie działa. Od dzieciństwa odczuwałem w sercu jakąś niewytłumaczalną obecność. Nie potrafiłem jej nazwać. Pierwszy szok przeżyłem, gdy jeden z żołnierzy powiedział mi: słońce za parę milionów lat zgaśnie. Przeraziłem się. Co się wtedy stanie? Co będzie dalej? Przeżyłem egzystencjalny szok sześcioletniego brzdąca. Nikt mi nie opowiadał o życiu wiecznym, nadziei. Pozostałem z pytaniem bez odpowiedzi.
Wszystko powiem ojcu!
Trafiłem do Berlina. Ojciec był wyzwolicielem. Wiesz, co to znaczy? Dla was też byliśmy wyzwolicielami i jesteście nam do dzisiaj wdzięczni… Miałem z 10 lat. Szedłem do szkoły. Przechodziłem obok jednego z katolickich kościołów. Nagle niespodziewanie poczułem dotknięcie. Niesamowita sytuacja. Czułem niemal fizycznie obecność Kogoś dobrego. Zamarłem w zachwycie. Musiałem dziwnie wyglądać, bo przechodząca ulicą sąsiadka syknęła: Oooo, syn Popowa się modli. Wszystko powiem twojemu ojcu! Szepnąłem: Boże, jeżeli istniejesz, spraw, by ta kobieta niczego nie powiedziała. I nie powiedziała. Na szczęście. Byłoby ostro.
Zacząłem przesiadywać dyskretnie w kościołach. Nie obnosiłem się z tym. My, Rosjanie, jesteśmy z natury ostrożni. To dobra cecha, choć wypływająca pewnie z lęku. Pamiętam z tego czasu impresję: siedzę w katedrze św. Jadwigi, jest mi dobrze. Ludziom, na których patrzę, też jest dobrze. Nie znałem tego stanu. Rodzice stwarzali zewnętrzną fasadę porządnej rodziny. Ale rodziny naprawdę nie było. Wróciłem do Tomska. Poszedłem do kościoła. Piękny, zbudowany rękami polskich zesłańców. Przerobiono go na stadninę koni, potem aeroklub. Gdy do niego trafiłem, było tam planetarium. Podświadomie szukałem katolików.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz