O duszpasterskich wyzwaniach życia na próbę mówi o. prof. dr hab. Andrzej Potocki, dominikanin, w rozmowie z Agatą Puścikowską.
Agata Puścikowska: Młodzi katolicy mówią: „mieszkamy razem i jest fajnie”. Ślubu nie biorą, bo „najpierw muszą się dorobić”, a przy okazji „sprawdzić”. Gdzie leży przyczyna takich zachowań?
O. Andrzej Potocki: – Ustały racje, dla których wspólne zamieszkanie było zarezerwowane dla pary małżeńskiej. Młodzi życie w związkach nieformalnych uzasadniają: bo bardzo się kochamy, bo tak jest taniej. Ale takie tłumaczenie nie wyjaśnia wszystkiego. Rodzina, niegdyś rzecz święta, coraz częściej bywa uważana za świecką. Cała moralność przesuwa się ze sfery sacrum do sfery profanum. Nie jest już przeżywana religijnie. Desakralizacja rodziny i moralności spowodowała, że norma, dla której wspólne zamieszkanie jest zarezerwowane dla małżeństwa, przestała wiele osób obchodzić. Na to nakłada się propaganda mentalności promującej szybki sukces. Żyjemy w kulturze „instant”: kulturze natychmiastowości, szybkiego efektu. W kulturze, którą można porównać do rozpuszczalnej kawy: nie chce nam się mleć, parzyć, czekać, smakować. Wystarczy wsypać, zalać i pić. Łatwo i dużo. Tak jest i ze związkami: człowiek nie chce czekać, pracować nad związkiem, trudzić się. Chce mieć natychmiast to, co atrakcyjne. A atrakcyjny jest seks.
Chodzi tylko o seks? Większość par żyjących bez ślubu twierdzi, że dużo ważniejsze jest uczucie, partnerstwo, życie bez zobowiązań prawnych, wygoda, możliwość „sprawdzenia się”.
– Wielokrotnie rozmawiałem na ten temat z młodymi i wiem, że dobudowują do swojego życia ideologię, której hasłem jest: „My się kochamy i chcemy być razem”. Ale podstawą ich wyborów i postaw jest dążenie do sukcesu – w tym wypadku do satysfakcji seksualnej. Seks jest wszędzie. Eksponowany i promowany w kulturze medialnej wpływa na młodych ludzi prawie od kołyski. Człowiek, wciąż stymulowany, szuka rozładowania, satysfakcji. A żeby lepiej się poczuć – gdy jego postawa gryzie się z wartościami, w których był wychowywany, dobudowuje przeróżne ideologie. Przed samym sobą, a czasem i przed rodzicami, broni swego wyboru. Seks motywuje do działania.
Mam wrażenie, że właśnie rodzice coraz częściej na takie życie młodym przyzwalają.
– Starsze pokolenie zawiodło. Tradycja wyprawienia weseliska na 200 osób jest ważniejsza niż wiara i moralność. Warstwa towarzyska, obyczajowa ponad religię, przekonania. Ważniejsza jest forma niż treść. Widać, jak słabe jest zakorzenienie wiary i moralności w starszym pokoleniu.
Zawiódł więc Kościół?
– Raczej trzeba winić nieefektywność oddziaływania jego nauki. Bo na temat moralności rodzinnej Kościół uczy z wielkim nakładem środków personalnych i czasowych. Duszpasterstwo rodzin ma dokumenty o przygotowaniu do małżeństwa. To przygotowanie zaczyna się bardzo wcześnie – przez mówienie dzieciom o wartości miłości i rodziny. Przebiega w różnych formach: na katechezie, w duszpasterstwie młodzieży, na kursach przedmałżeńskich i poprzedzających ślub spotkaniach z duszpasterzem. Ale gdy szwankuje podstawowe środowisko – rodzina, to brak gruntu dla nauki Kościoła. I co by się nie mówiło, i jak by się nie mówiło, może to nie dać pożądanych efektów. Na naukach przedmałżeńskich już za późno mówić o czystości.
Spóźnione jest też chyba tłumaczenie dwudziestoparolatkowi, że nie wolno mieszkać z dziewczyną, bo to brzydko i grzech. Ale jak powinni postępować rodzice, których dziecko żyje w konkubinacie?
– Nie potępiać człowieka, ale piętnować czyn. Niektórzy dokonują wyborów niezgodnych z naszymi oczekiwaniami i w jakimś stopniu musimy się z tym pogodzić. Ale wielkim błędem jest postawa „niemieszania się”. Mówienie: „żyjcie, jak chcecie”, to po prostu obojętność i wygodnictwo. W wolnym tłumaczeniu oznacza to: „w nosie mam wybory moralne dziecka”. Rodzice powinni jasno powiedzieć, co jest złem, a co dobrem. Dziecko musi mieć jasność co do stanowiska rodziców. Spóźnione jest besztanie dorosłego człowieka za życie bez ślubu. Trzeba zastanowić się, dlaczego syn czy córka żyją w ten sposób. Może się okazać, że jesteśmy współwinni, bo nawet jeśli daliśmy swoim małżeństwem tzw. dobry przykład, bo wytrzymaliśmy razem 30 lat, przez 25 lat nie mieliśmy czasu dla dzieci. A może wybór naszego dziecka to skutek braku jego więzi z nami. Jeśli dojrzewające dziecko nie znajduje oparcia w rodzicach, kształtuje się ponad miarę autonomicznie. A od autonomii do anarchii bywa już blisko.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
mówi o. prof. dr hab. Andrzej Potocki, dominikanin