Dlaczego młodzi coraz liczniej przyjeżdżają na Lednicę? Jaki jest klucz do sukcesu ojca Jana Góry?
Koniec lat dziewięćdziesiątych. Hermanice koło Ustronia. Ruszyło kolejne dominikańskie spotkanie młodych. Do punktu wydawania kolacji (bułka plus żółty ser) ustawia się długa kolejka. Na samym końcu staje o. Jan Góra. – Dlaczego stoi z nami? – dziwią się młodzi. – Przecież jako ojciec założyciel hermanickiego spotkania mógłby jeść „wypasioną” kolację z kapłanami. Z miejsca, gdzie stoi dominikanin, dobiegają co chwilę wybuchy śmiechu. O. Góra sypie z rękawa żart za żartem. Chwilę później wszyscy maszerują do ogromnej wiaty na wieczorną modlitwę. „Każdy wschód słońca Ciebie zapowiada” – zaczynają głośno śpiewać. Jedna z dziewczyn ma ewidentnie zły humor. Wychodzi poza wiatę i siada tyłem do ludzi. Zdziwiona zauważa, że ktoś się do niej przysiada. Odwraca głowę: ojciec Góra. Dlaczego nie śpiewasz? – zagaja. – Bo to taka głupia piosenka! – wali prosto z mostu dziewczyna. – Ale ja napisałem do niej tekst! – dominikanin nie daje za wygraną. – No to co? Nie chce mi się śpiewać i tyle… Zaczynają rozmawiać. Nazajutrz o. Góra podchodzi do ludzi, z którymi dziewczyna przyjechała na spotkanie. – Skąd ją wytrzasnęliście? Rewelacja! Ona ma bardziej niewyparzoną gębę niż ja! To drobne wydarzenie wiele pokazuje. Dominikanin pewnie go już nie pamięta. Ci jednak, którzy w nim uczestniczyli, na długo zapamiętają mnicha, który opuścił miłe, rozśpiewane towarzystwo młodych, by poszukać kogoś, kto ostentacyjnie odwracał się do nich plecami.
Najemnikom dziękujemy
Jaki jest klucz do młodych? Czy ich duszpasterzem powinien być, jak się powszechnie uważa, ktoś równie młody? Najlepiej gdyby jeździł jeszcze na desce i siedział po uszy w hip-hopie. Nie. Krakowscy dominikanie z zadziwieniem obserwują kolejki, które ustawiają się do sędziwego o. Joachima Badeniego. Jan Paweł II czy staruszek brat Roger nigdy nie „kupowali” młodzieży tanimi hasłami. Daniel Ange nie jest nastolatkiem, a młodzi z jego szkoły ewangelizacji pójdą za nim jak w dym. Dlaczego? Bo szukają świadków. I tu zaczyna się problem… – Jesteśmy uformowani w seminariach duchownych na sprawnych urzędników i nauczycieli – opowiada ks. dr Grzegorz Strzelczyk z Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego. – Tymczasem musimy sobie zdać sprawę z tego, że dziś na jednej i na drugiej pozycji jesteśmy z góry przegrani. Młodzi nie szukają funkcjonariuszy Kościoła, mają też dość nauczycieli.
Szukają świadków Jezusa. Jasne, ksiądz jako urzędnik jest też potrzebny, od tej funkcji nie ucieknie, ale jeśli młodzi zobaczą, że jest jedynie najemnikiem, któremu nie zależy na owcach, odwrócą się na pięcie. Dla księdza uczącego w szkole nie powinna być ważna klasa 5a, ale Jan Kowalski, który się w niej uczy. Klasa nie może być zbiorem Janków, Mirków i Marcinów. Fundamentem jest dostrzeżenie konkretnej osoby. Tak przecież działał sam Jezus. Biblia często wspomina, że zauważał jakąś jedną, konkretną osobę. Kobieta cierpiąca na krwotok przepycha się przez napierający zewsząd tłum i dotyka Jezusa, a On zdziwiony pyta: Kto się mnie dotknął? Uczniowie nie rozumieją: Co za absurdalne pytanie! Wszyscy się na Ciebie pchają! A Jezus nie daje za wygraną i szuka tej konkretnej osoby. Dostrzeżenie konkretnego człowieka jest fundamentem komunikacji miłości. Jasne, to sporo kosztuje. Ale od tego przecież jesteśmy…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz