MINUS Miał przysporzyć lewicy nowych głosów, zamiast tego swym zachowaniem skompromitował jej blok wyborczy i w niesławie zakończył karierę polityczną.
Uśmiechnięta twarz Aleksandra Kwaśniewskiego jesienią spoglądała na nas z billboardów wyborczych, zachęcając do głosowania na listy Lewicy i Demokratów, czyli egzotycznego tria w składzie SLD, Unii Pracy i wegetującej na marginesie sceny politycznej partii o cudacznej nazwie Partia Demokratyczna – demokraci.pl. Mówiło się nawet, że Kwaśniewski może zostać premierem po ewentualnym sukcesie LiD-u.
Były prezydent dość niemrawo uczestniczył w kampanii wyborczej ugrupowania, w którym był szefem Komitetu Wyborczego. Nieco więcej wigoru wykazał w debatach telewizyjnych z Jarosławem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem. Jednak w pamięci utrwaliły się dwa incydenty z jego udziałem, gdy podchmielony pouczał młodzież na Ukrainie oraz gdy w czasie jednej z konwencji wyborczych wygłosił płomienną „mowę do Saby”, przestrzegając czołowych polityków prawicy, a także psa byłego marszałka Sejmu, aby „nie szli tą drogą”.
Z pewnością kiedyś historycy będą się głowili, aby wyjaśnić, jak to się stało, że Aleksander Kwaśniewski dwukrotnie wygrał wybory prezydenckie i ponad dekadę był z pewnością najbardziej popularnym polskim politykiem. Być może znajdą nawet jakieś jego pozytywne dokonania. Ten rok jednak Kwaśniewski zakończył w niesławie.
Nic więc dziwnego, że pospiesznie opuścił kraj i udał się za wielką wodę, aby kontynuować karierę akademicką. Pozostawił w języku potocznym eufemizm „wirus filipiński”, wyjaśniający przyczyny niedyspozycji spowodowanej nadużywaniem alkoholu, oraz uczucie głębokiego niesmaku, że tak kończy jedna z najważniejszych postaci III RP.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
POLSKA Andrzej Grajewski