Jeszcze jedno uderzenie łopaty – i spod warstwy ziemi wyłonił się kawałek munduru polskiego oficera. Tak wykopano prawdę o zbrodni katyńskiej. I – mimo usiłowań – już nie zdołano jej zasypać.
Starszy lejtnant NKWD Rubanow siedział na krześle jak zwykle pijany. I jak zwykle patrzył tępo przed siebie, bełkocząc coś pod nosem. Nagle coś w nim wezbrało. „Wszyscy mówią o mnie pijak. A nikt nie pyta, dlaczego ja piję”. Chwila ciszy… „O Panie, ilu ludzi przeszło przez moje ręce, samych Polaków ilu!” – zawył żałosnym głosem. Te słowa zapamiętała pracowniczka NKWD w Twerze Jekatierina Minajewa. Po latach zezna, co wie o tamtym zdarzeniu z połowy lat pięćdziesiątych. Niedługo potem Rubanow postradał zmysły.
Oni też zbrodniarze
Gdy rozpadł się Związek Radziecki, zaczęły wychodzić na jaw szczegóły sowieckiego ludobójstwa, nazwanego zbrodnią katyńską. Zbrodnią, która nigdy nie miała ujrzeć światła dziennego. Tymczasem już w lipcu 1942 r. jej część ukazała się pod warstwą ziemi w lasku nieopodal wsi Katyń. Nie stałoby się to, gdyby Hitler nie uprzedził planów Stalina i nie zaatakował swojego niedawnego sojusznika. Armie niemieckie błyskawicznie zajęły zachodnią Rosję aż po przedmieścia Moskwy.
We władaniu Niemców znalazła się też ziemia smoleńska. Któregoś lipcowego dnia przywiezieni tam polscy robotnicy przymusowi usłyszeli od miejscowych, że dwa lata temu opodal wioski działo się coś dziwnego. Tam i z powrotem jeździł autobus z jakimiś ludźmi i przez wiele dni było słychać strzały. Mówili o jakichś grobach, do których nie wolno było się zbliżać. Dziesięciu Polaków na własną rękę zaczęło kopać we wskazanym miejscu. Wykopali zwłoki dwóch oficerów. Polskich oficerów – majora i kapitana.
Odkrycie wywołało burzę. Niemcy mieli okazję pokazać światu, że nie tylko oni popełniają zbrodnie. Ba! Że Sowieci nie przestrzegają nawet umów międzynarodowych w sprawie jeńców wojennych, czego nie robili nawet hitlerowcy. Tak więc na wielką skalę ruszyła ekshumacja. Do Katynia sprowadzono obserwatorów z różnych krajów. Prace były drobiazgowo opisywane, fotografowane i filmowane. Dla wszystkich było już jasne, dlaczego wiosną 1940 r. przestały przychodzić listy od kilkunastu tysięcy oficerów, zagarniętych przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 r. Stalin nie mógłby już na pytanie generała Sikorskiego o los tych ludzi odpowiedzieć z miną niewiniątka: „Nie wiem, może uciekli do Mandżurii?”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak