Są nazywani psami Pana. Zrodzeni są z płaczu. Przyciągają tłumy ludzi. W czym tkwi sekret dominikańskiego duszpasterstwa?
Święty Dominik przez cały dzień chodził po mieście i rozmawiał z ludźmi. Ale gdy zapadł zmrok, bracia widzieli, jak zamykał się w kościele i płakał: Boże, co się stanie z grzesznikami? Dominikanie powstali właśnie z tego krzyku. – Dominik był rzeczywiście znany ze swego płaczu i głośnej modlitwy. Opat ze św. Pawła w Narbonne oświadczył, że nigdy nie znał nikogo, kto by się modlił tak wiele i tak dużo płakał – wyjaśnia o. Simon Tugwell. – Święty Dominik zachęcał braci do płaczu i sam to czynił. Powiedział młodym: Jeśli nie możecie opłakiwać waszych grzechów, bo ich nie macie, to przecież są liczni grzesznicy, którym potrzeba miłosierdzia i miłości.
Czy współcześni dominikanie płaczą? Nie wiem. Obserwuję ich jednak od kilkunastu lat i widzę wyraźnie, że jak Dominik zadają sobie pytanie: Co się stanie z grzesznikami? Jak dotrzeć do środowisk zamkniętych na tradycyjne formy duszpasterstwa? Jak daleko można wyjść na zewnątrz z klasztorów, by nie zerwać wspólnoty życia z braćmi?
Mnisi od lizania ran
Matka świętego Dominika usiadła na łóżku. Pamiętała dokładnie strzępki snu, który przed chwilką śniła: Wielki pies niósł w pysku zapaloną pochodnię. Nie wiedziała jeszcze, że jej syn – święty Dominik – założy zakon, który ludzie nazwą Domini canes, czyli… psy Pana. – Kardynał Wyszyński określił przed laty nasz charyzmat: Wy, dominikanie, jako Pańskie psy, macie lizać razy współczesnego człowieka. Jesteśmy zakonem żebraczym, a więc mamy być obok głównego nurtu – życia parafialnego – opowiada o. Maciej Zięba, do niedawna prowincjał polskich dominikanów. – Musimy być gotowi pójść w nowe miejsca, nie będąc zasiedziali w strukturach hierarchicznych. Staramy się być na pograniczach Kościoła, tam gdzie są ludzie odchodzący od wiary. Kocham naszą świętą zuchwałość. Chcemy iść na krańce świata. Jest taka mocna dominikańska fraza, że chcemy każdemu, wszędzie, zawsze na wszystkie sposoby głosić słowo Boże.
Gdy Dominik martwił się, kogo posłać w niebezpieczną misję na wschód, usłyszał głos młodego nowicjusza ze Śląska: Poślij mnie. Kościół przeżywał kryzys, mnożyły się herezje, kapłanom zarzucano brak ubóstwa i sprzeniewierzanie się duchowi Ewangelii. Dominik formował polskich braci krótko. Musiał bardzo ufać Jackowi, skoro już po roku wysłał go z Bolonii nad Wisłę. – Dominik rozsyłał braci i mówił: głoście Ewangelię. Ale nie powiedział, w jaki sposób. Każdy z nas głosi ją swoim własnym językiem. My, dominikanie, jesteśmy jak zespół jazzowy. Każdy gra na swoim instrumencie, jeden na trąbce, inny na perkusji. Każdy dopowiada coś nowego, własnego, niepowtarzalnego – opowiada ojciec Andrzej Kamiński.
Jazzowi zakonnicy. To właśnie w bazylice krakowskich dominikanów co roku w listopadzie rozbrzmiewają jazzowe akordy. Mnisi modlą się za zmarłych muzyków.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz