Ten przypadek uzdrowienia meksykańskiego chłopca Herona Badillo obiegł światowe media jako pierwszy po śmierci Jana Pawła II. Potwierdził go kard. Javier Lozano Barragán, przewodniczący Papieskiej Rady Duszpasterstwa Służby Zdrowia.
Heron urodził się w Rio Grande, dziesięciotysięcznym miasteczku w głębi Meksyku. Kiedy skończył 4 latka, ten żywy, bystry chłopczyk nagle stał się mniej aktywny, przestał bawić się z dziećmi, nie chciał jeść. Po konsultacjach lekarskich i badaniach rodzice – Maria i Felipe usłyszeli przerażającą diagnozę: białaczka. Maluch został poddany cyklowi chemioterapii. – Mój syn gasł dzień po dniu, chudł w oczach: z dwudziestu dwóch kilogramów spadł do czternastu.
Wypadły mu wszystkie włosy i zupełnie stracił apetyt, gdyż podawane leki wywoływały wymioty. Sytuacja była rozpaczliwa, lekarze przygotowywali nas na najgorsze – wspomina matka. 12 maja 1990 r. do Zacatecas miał przylecieć pielgrzymujący do Meksyku Jan Paweł II. 5 maja, w przededniu przyjazdu Papieża, Heron poprosił matkę o możliwość spotkania z Papieżem. Widać, że w tej chwili było to dla niego niezwykle ważne. Potrzebne były specjalne zezwolenia, żeby dostać się na plac spotkania. Pomógł je uzyskać przyjaciel pracujący w zespole ochrony prezydenta. – To był bilet, który wielu Meksykanów chciało mieć, a którego ja pragnęłam jako znaku, widziałam w tym rękę Pana – opowiada matka.
Całą drogę do Zacatecas obawiali się, żeby nie złapał jakiejś infekcji, nie zasłabł. Mimo zgromadzonych tłumów udało im się dostać do pierwszego rzędu. I wtedy wszystko potoczyło się tak jak w zaplanowanym z góry scenariuszu. Jan Paweł II nie wiadomo dlaczego skierował się z uśmiechem w ich stronę, a im był bliżej, tym bardziej było widać, że idzie do Herona. Gdy był o krok od nich, matka dotknęła jego ręki i rozpłakała się. Heron też był przejęty, stał wyprostowany, trzymając w dłoniach gołąbka, którego przywiózł jako dar. Ojciec Święty dał mu znak, żeby go wypuścił. Potem pochylił się i pocałował chłopca w policzek. – Mój syn uśmiechnął się, nic nie mówiąc, głęboko wzruszony.
Papież włożył mi w ręce podarunek – różaniec, który przechowuję w domu jak relikwię – mówi matka. Tego samego wieczoru po powrocie do domu jej syn nabrał apetytu. Poprosił o kurczaka i zjadł go ze smakiem. To był pierwszy znak uzdrowienia. – Zaczął odzyskiwać siły, biegać, bawić się, żyć tak ja przedtem – relacjonuje jego mama. – Dla mnie uratował go Papież swoim pocałunkiem. Mój syn został w cudowny sposób uzdrowiony. W 2004 r. rodzina Badillo udała się do Watykanu, aby podziękować Janowi Pawłowi II za uratowanie Herona. Papież, gdy go zobaczył, powiedział krótko: „Pamiętam cię”. A przecież stał przed nim dorastający młodzieniec, którego spotkał kiedyś jako małego chłopca.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych