– Jeszcze 15 lat temu mówiło się: „Jak wcześniak, to musi zostać niewidomy” – wspomina doktor Teresa Owsianka-Podleśny. Stoimy na dużej sali, między śpiącymi w inkubatorach dziećmi o drobnych ciałkach. – A dzisiaj?
Dzisiaj już bardzo rzadko się zdarza, żeby z powodu wczesnego urodzenia dziecko było niewidome. – O, tam stoją lasery do badania okulistycznego wcześniaków, które kupił Owsiak. A tamto to USG, nasza prawa ręka do badań wcześniaków – pokazuje doktor Teresa Owsianka-Podleśny, ordynator oddziału patologii noworodka w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach. – Dzisiaj walczymy już nie tylko o przeżycie wcześniaka, ale o jego późniejszą jakość życia – dodaje.
Ten niezwykle wielki skok w dziedzinie ratowania najmniejszych medycyna zrobiła w krótkim czasie. Jeszcze 40 lat temu nikt na świecie nawet nie próbował ratować wcześniaków. W Polsce pierwsze próby niesienia im pomocy lekarze podjęli dopiero ćwierć wieku temu. – Dawniej dzieci o wadze poniżej 1 kilograma w ogóle nie były ratowane. Zostawiano je, gasły na oddziałach – mówi doktor Klaudiusz Bober, ordynator oddziału intensywnej terapii noworodka w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki.
Kennedy’m umiera syn
Być może ta gałąź medycyny wciąż byłaby w lesie, gdyby nie tragedia, która w 1963 roku dotknęła Jacqueline Kennedy, żonę prezydenta Stanów Zjednoczonych. W tym samym roku, w którym zamachowiec zastrzelił w Dallas jej męża, Johna Kennedy’ego, Jacqueline urodziła syna Patricka. Chłopczyk urodził się jednak sześć tygodni przed terminem. Żył tylko przez dwa lata.
Tragedia Jacqueline przyczyniła się jednak do oszczędzenia łez innym matkom. Wdowa po prezydencie była bajecznie bogata, zwłaszcza od kiedy wyszła ponownie za mąż za miliardera Onasisa. Jacqueline szeroko otworzyła portfel i badania nad ratowaniem wcześniaków ruszyły z kopyta. Właśnie wtedy, w latach 60., w USA wyspecjalizowali się pierwsi lekarze ratujący wcześniaków, czyli neonatolodzy.
Z czasem neonatologia rozlała się po świecie. Dzisiaj polscy lekarze potrafią uratować dzieci, które rodzą się już w 23. tygodniu ciąży. A Japończycy potrafią uratować nawet wcześniaki z 21. tygodnia.
Ręcznik czerwony jak macica
Chodzimy wzdłuż rzędu inkubatorów w katowickim ośrodku i przyglądamy się leżącym w środku dzieciom. Wcześniaki leżą sobie spokojnie. Większość śpi. Czasem któryś skrzywi się przez sen, czasem cicho zapłacze. Ścianki ich inkubatorów są osłonięte ręcznikami. – Najlepiej, kiedy te ręczniki są czerwone. Tak jak macica – mówi doktor Owsianka-Podleśny. – Wtedy do dziecka dociera tyle światła, ile powinno – dodaje. Słychać tutaj głównie posapywanie respiratorów. Nagle sprzed jednego z inkubatorów rozlega się przenikliwy, świdrujący w uszach pisk. To znaczy, że włączył się alarm. Tupot stóp i przy dziecku pojawia się pielęgniarka. Rzut oka na monitor i na dziecko. No tak, już wiadomo, o co chodzi. Zdarzyło się to, co najczęściej. Dziecko poruszyło się i któryś z czujników przyczepionych do jego ciałka odłączył się.
Dziecko w inkubatorze jest oplecione całą siecią kabelków i rurek. Kablami biegną informacje o stanie dziecka. O częstotliwości jego wdechów i wydechów, o liczbie uderzeń jego delikatnego serca. Dane wyświetlają się na monitorze. Urządzeń, które wtłaczają tlen do płuc wcześniaków, jest już dzisiaj na świecie mnóstwo. Niektóre są tak zaawansowane, że wyczuwają, kiedy dziecko zaczyna robić wydech, i odwracają ciąg powietrza. Dziecku jest wtedy znacznie łatwiej oddychać.
Problem w tym, że płuca wcześniaków nie są jeszcze w pełni wykształcone. Jeśli takie dziecko jest „pod tlenem” zbyt długo, jego pęcherzyki płucne zaczną się rozrywać. A jeśli płuca zostaną uszkodzone, malec będzie miał problemy zdrowotne. W pierwszych latach życia będzie na przykład o wiele bardziej narażony na zapalenia płuc. Na szczęście nauka wynalazła coś jeszcze, co może pomoc wcześniakom w oddychaniu. To lek o nazwie surfaktant.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak