Zamach na Dubrowce pokazał, że dla Putina nie liczy się ludzkie życie

Zamach na Dubrowce i sposób, w jaki był przeprowadzony szturm, pokazały, że dla Władimira Putina nie liczy się ludzkie życie, życie zakładników - mówi PAP politolog Iwan Prieobrażenski. 20 lat temu po szturmie antyterrorystów w moskiewskim teatrze zginęło co najmniej 130 zakładników.

"Nigdy się nie dowiemy, dlaczego teatru nie wysadzono"

Putin zapewniał, że użyty w czasie szturmu gaz był "nieszkodliwy". Minister zdrowia Jurij Szewczenko 30 października 2002 r. powiedział, że użyto gazu na bazie fentanylu. Brytyjscy badacze z rządowego laboratorium w Salisbury w 2012 r. poinformowali, że w składzie aerozolu były dwa anestetyki - karfentanyl i remifentanyl. Dokładny skład użytego gazu nie został jednak ustalony.

Według oficjalnych informacji decyzja o szturmie zapadła, gdy z wnętrza budynku zaczęły dobiegać odgłosy strzałów i miała służyć ratowaniu zakładników. Władze przekonywały również, że użycie gazu miało zapobiec zdetonowaniu materiałów wybuchowych. Gaz jednak nie działał na tyle szybko, by zneutralizować zamachowców - gdy zaczął dostawać się do pomieszczenia mieli wciąż czas na to, by wysadzić teatr. Nie zrobili tego. Uśpionych terrorystów specnazowczy zabili strzałami w głowę.

"Nie jest jasne, na co liczyły władze, decydując się na szturm. Według licznych relacji świadków, którzy przeżyli, zakładnicy i terroryści tracili przytomność nie od razu i nic nie stało na przeszkodzie, by napastnicy zareagowali zdetonowaniem bomby" - podawało Radio Swoboda.

"Zastosowanie gazu, który, przypomnę, miał barwę, zapach, był widoczny i nie działał natychmiastowo, nie miał antidotum - prowadziło do sprowokowania reakcji terrorystów. Na szczęście to się nie stało. Śledczy tak właśnie powiedział: +Nigdy się nie dowiemy, dlaczego sali nie wysadzono+" - mówił w wywiadzie dla Swobody w 2014 r. przedstawiciel organizacji Nord-Ost Dmitrij Miłowidow. Na spektaklu były dwie jego córki. Jedna z nich - 14-letnia Nina, zginęła.

Pomimo apeli i trwających do dziś starań organizacji społecznych, skupiających poszkodowanych i bliskich ofiar Nord-Ostu, działania służb specjalnych nigdy nie zostały zbadane. Śledztwa w sprawie śmierci zakładników nigdy nie wszczęto.

Politkowska: władze mogły wiedzieć o zamachu

"Istnieje wersja, która mówi o tym, że władze same mogły być zaangażowane. I jeśli nie same ten atak zorganizowały, to przynajmniej - świadomie do niego dopuściły. Oczywiście ta wersja nigdy nie była oficjalnie badana, do śledztwa parlamentarnego w sprawie Dubrowki nie doszło. A ci, którzy próbowali się tą sprawą zajmować, mieli dużo problemów lub już nie żyją" - mówi PAP przebywający poza Rosją politolog Iwan Preobrażenski.

"Kolejne pytanie, z którym żyjemy do dzisiaj, to dlaczego tak fatalnie przeprowadzona została operacja antyterrorystyczna. Użyto gazu, którego składu nie podano i do dzisiaj nie ujawniono. W efekcie zginęło 130 osób, a według nieoficjalnych danych - 174. Jeszcze jedna kwestia, to dlaczego władze nie podjęły żadnych prób negocjacji. Chodziło w końcu o życie prawie tysiąca ludzi" - dodaje Prieobrażenski.

"Około 50 ludzi, większość z nich w kamuflażu, dostała się do centrum Moskwy i wzięła ok. 700 zakładników (w istocie - znacznie więcej; na początku ataku w teatrze miało się znajdować 916 osób, według innych danych - 912 - PAP). Ta grupa była uzbrojona w karabiny Kałasznikowa, granatniki i, jak ustaliły media, mieli oni ze sobą dwie tony plastycznego materiału wybuchowego. To jest znacznie bardziej złożony ładunek niż heksogen. Skąd oni go wzięli?" - mówił w 2002 r. Aleksandr Litwinienko, były pracownik radzieckiego i rosyjskiego wywiadu, który uciekł do Anglii. Litwinienko twierdził, że w 1999 r. FSB zorganizowała w Rosji szereg zamachów, by zrzucić odpowiedzialność na Czeczenów i uzyskać pretekst do wznowienia wojny w Czeczenii. Sam Litwinienko zmarł tragicznie w 2006 r. w wyniku otrucia radioaktywnym polonem, podanym w herbacie. Brytyjskie śledztwo ustaliło, że było to zabójstwo "najprawdopodobniej zatwierdzone przez prezydenta Putina".

O tym, że władze mogły wiedzieć o planowanym zamachu, pisała także Politkowska, specjalizująca się m.in. w tematach związanych z Czeczenią i mająca z tego powodu licznych wrogów w rosyjskich władzach. Politkowska została zastrzelona na klatce schodowej we własnym domu kilka tygodni przed śmiercią Litwinienki. Zleceniodawcy jej zabójstwa nie zostali schwytani ani ukarani, a jej śmierć, podobnie jak zabójstwa Litwinienki i opozycyjnego polityka Borysa Niemcowa, została uznana za zabójstwo polityczne.

M.in. Politkowska dotarła w 2003 r. do niejakiego Chanpaszy Terkibajewa, który był w grupie terrorystów z Dubrowki, lecz miał opuścić teatr przed rozpoczęciem ataku. Utrzymywał również, że ma kontakty w administracji prezydenta. Terikbajew twierdził, że bomby oraz ładunki na "pasach szachidów" nie zawierały prawdziwych materiałów wybuchowych. Nie ustalono, czy Terikbajew był terrorystą czy informatorem FSB. Pół roku po rozmowie z Politkowską mężczyzna zginął w wypadku samochodowym.

"Jeśli w Nord-Oście był taki agent (jak Terkibajew), to znaczy, że władze wiedziały o tym, iż przygotowywany jest zamach" - pisała Politkowska.

Po Dubrowce temat czeczeńskiej walki o niepodległość został zamknięty

"Atak na Dubrowce działał na rękę władzom, w tym sensie, że zwolnił je z absolutnie jakichkolwiek rozmów z kierownictwem Czeczenii. Wszyscy przedstawiciele ruchu niepodległościowego, nawet ci umiarkowani, zostali uznani za terrorystów i temat niepodległości Czeczenii został całkowicie zamknięty" - zauważa Preobrażeński.

"Dla władz Czeczeni byli oficjalnie +terrorystami+ jeszcze od rozpoczętej w 1999 r. drugiej wojny czeczeńskiej, ale w rosyjskim społeczeństwie, także wśród elit, było sporo ludzi, którzy wciąż sympatyzowali z ruchem czeczeńskim. Po Dubrowce to stało się niemożliwe. Dubrowka to była tragedia, która dotknęła wszystkich. Więcej żadnych rozmów na temat Czeczenii po prostu nie można było podejmować" - dodaje rozmówca PAP.

Jak ocenia, w trakcie tragicznych wydarzeń na Dubrowce, Putin "pokazał, że nie ma żadnej empatii dla ludzi". "To było wiadomo już po Kursku (zatonięciu okrętu atomowego w 2000 r. - w wyniku nieudolnej akcji ratowniczej pod wodą zmarło 23 marynarzy, którym udało się przeżyć wybuch; łącznie zginęło wówczas 118 marynarzy - PAP). Wtedy Putin oskarżył żony marynarzy, że ktoś im dał pieniądze za to, że go krytykują" - mówi Prieobrażenski.

Już wtedy, jak zaznacza, było jasne, że w każdej takiej sytuacji nie liczą się ludzie, a realizacja celu. W przypadku Dubrowki celem było zniszczenie terrorystów, wobec którego los zakładników był dla władz "bez znaczenia".

"Dzisiaj widać dokładnie to samo na Ukrainie - najważniejsze jest osiągnięcie określonego celu, nie ważne jakimi środkami, a życie ludzkie się nie liczy" - podsumowuje Prieobrażenski.

W 2011 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu stanął po stronie 64 osób, poszkodowanych w wyniku ataku terrorystycznego na Dubrowce, uznając, że władze dopuściły się naruszeń. Osoby odpowiedzialne za operację ratunkową, złamały art. 2 Konwencji Europejskiej, mówiący o prawie do życia. Ponadto władze Rosji nie umożliwiły zbadania działań struktur siłowych w trakcie szturmu teatru.

« 1 2 »