Zamach na Dubrowce i sposób, w jaki był przeprowadzony szturm, pokazały, że dla Władimira Putina nie liczy się ludzkie życie, życie zakładników - mówi PAP politolog Iwan Prieobrażenski. 20 lat temu po szturmie antyterrorystów w moskiewskim teatrze zginęło co najmniej 130 zakładników.
130, to oficjalna liczba podawana przez władze. Według adwokatki Olgi Michajłowej, która powoływała się na akta postępowania karnego, ofiar było 174. W chwili ataku terrorystów w moskiewskim teatrze na Dubrowce było ponad 900 osób, wśród nich 121 dzieci. Dziesięcioro z nich zginęło.
Gaz, który do dzisiaj jest tajemnicą
Wczesnym rankiem 26 października w teatrze na moskiewskiej Dubrowce rozpoczął się szturm antyterrorystów z doborowych jednostek Wympieł i Alfa. Do sali koncertowej, w której od trzech dni przebywało ponad 800 zakładników, przetrzymywanych przez uzbrojonych czeczeńskich bojowników, wpuszczono gaz. Jego skład nie został wówczas ujawniony, chociaż domagali się tego lekarze, uczestniczący w akcji ratunkowej. Nie jest on także publicznie znany do dzisiaj i pozostaje jedną z wielu tajemnic Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB), która odpowiadała za całą "operację".
Świat obiegły wówczas zdjęcia nieprzytomnych ludzi wynoszonych z teatru, a potem przewożonych autobusami (karetek było zbyt mało) do szpitali. Część z nich udławiła się własnymi wymiocinami. 119 osób zmarło już w szpitalach. Według relacji świadków lekarze, którzy ratowali nieprzytomnych zakładników, bezskutecznie błagali o to, by podano im skład gazu. Jurij Kostanow, adwokat Tatiany Frołowej, której córka Daria zginęła na Dubrowce, mówił w 2012 r. rosyjskiemu pismu "New Times", że lekarze nie od razu zostali dopuszczeni do zakładników wyniesionych z budynku teatru.
"Myślę, że część ludzi dawała jeszcze oznaki życia. Być może jeśli zostaliby oni prawidłowo ułożeni, gdyby w porę wywołać odruch wymiotny, by wyrzucić tę obrzydliwość, to mogliby przeżyć" - mówił Kostanow. Jego zdaniem FSB antidotum na gaz posiadała, jednak ze względu na "tajność" operacji, nie ujawniła go i nie przekazała medykom.
Lekarze podawali nieprzytomnym ludziom środek nalokson, używany przy zatruciach narkotykami. Według Tatiany Karpowej z organizacji społecznej Nord-Ost w zamieszaniu niektórzy otrzymali środek dwa razy, inni - w ogóle. Karpowa, cytowana przez "New Times, mówiła, że sekcje zwłok w niektórych przypadkach wskazały jako przyczynę śmierci przedawkowanie naloksonu.
Początkowo ogłoszono, że szturm i odbicie zakładników przebiegły "idealnie", a władze święciły triumf. Potem liczba ofiar zaczęła rosnąć, a wieczorem Putin powiedział w telewizji, że "udało się uratować setki ludzi, ale nie udało się uratować wszystkich".
Trzy dni piekła
Zanim rozpoczął się szturm, przez trzy dni na oczach wszystkich rozgrywał się dramat zakładników. W środę 26 października kilka minut po godz. 21 podczas spektaklu "Nord-Ost" na scenie dubrowskiego teatru pojawiają się uzbrojeni terroryści. Każą aktorom zejść ze sceny, a ich lider Mowsar Barajew ogłasza, że wszyscy ludzie w teatrze są odtąd zakładnikami. Za każdego zabitego bojownika - zapowiada - rozstrzelamy 10 osób. Napastnicy rozpoczynają minowanie teatru. Wzdłuż ścian ustawiają się uzbrojone kobiety w burkach i z ładunkami wybuchowymi, tzw. czarne wdowy.
Zakładnicy dzwonią do krewnych, na telefony alarmowe. Są przerażeni, proszą o pomoc. Terroryści zachęcają ich do tego. Chcą, by przekazali na zewnątrz ich żądania - wyprowadzenie rosyjskich wojsk z Czeczenii. Od 1999 r. trwa druga wojna czeczeńska.
Atak terrorystyczny odbywa się na ekranach telewizorów. W kolejnych dniach napastnicy sami dzwonią do mediów, w tym do radia Echo Moskwy (które wkrótce zostaje za to zablokowane). Do teatru przyjeżdża ekipa telewizji NTV. Barajew udziela wywiadu brytyjskiemu dziennikarzowi Markowi Franchettiemu. Do mediów dzwonią także zakładnicy, relacjonując sytuację wewnątrz teatru i błagając, by nie rozpoczynano szturmu. Później szef FSB oceni, że to przejaw "syndromu sztokholmskiego", mechanizmu psychologicznego, polegającego na tym, że więziona osoba zaczyna współczuć swoim oprawcom i solidaryzować się z nimi.
Terroryści domagają się rozmów z władzami, ale bez reakcji. Ze strony władz i w państwowych mediach słychać głosy, że z terrorystami się nie dyskutuje. Próby dyskusji na ten temat blokowane są w parlamencie. Zakładnicy piszą w tej sprawie list do Putina. Ich krewni próbują organizować mitingi przeciwko wojnie w Czeczenii - działania te zostają przerwane przez milicję.
Do budynku teatru wpuszczani są "społeczni" negocjatorzy - to m.in. deputowani, w tym Asłambek Asłachanow, Josif Kobzon, Irina Chakamada, Borys Niemcow i Grigorij Jawliński, przedstawiciele Czerwonego Krzyża, Lekarzy bez Granic, znany lekarz Leonid Roszal.
Barajew domaga się rozmów z Anną Politkowską, dziennikarką niezależnej "Nowej Gaziety". Ta pilnie wylatuje z USA i udaje się do Moskwy. Prosto z lotniska jedzie na Dubrowkę. Udaje się jej m.in. wynegocjować dostarczenie soków i wody dla zakładników - nosi je do środka sama, bo takie jest żądanie terrorystów. W wyniku działań negocjatorów udaje się doprowadzić do uwolnienia partiami kilku grup zakładników, w tym dzieci. Niewielka liczba uwięzionych - kilku aktorów, pracownicy obsługi technicznej, samodzielnie wydostaje się z teatru. Po ucieczce kobiet, które zostały wypuszczone do toalety, terroryści zabraniają wychodzenia w celu załatwienia potrzeb fizjologicznych. Zakładnicy mają korzystać z podscenia przeznaczonego dla orkiestry.