„Brak miesiączki? Możemy pomóc. Tel. nr...” – widać ogłoszenie w gazecie, między identycznymi reklamami ginekologów dokonujących aborcji. Jednak słuchawki nie podnosi lekarz- -aborter. Słychać za to miły głos Katarzyny z... jezuickiego duszpasterstwa akademickiego „Arka”.
Ile za zabieg? – pyta dzwoniąca kobieta. I zamiera ze zdziwienia. Bo zamiast ceny nielegalnej aborcji słyszy prośbę, żeby nie zabijała swojego dziecka. Wspólnota zrodzona z grupy studentów uratowała już w Bydgoszczy przed zabiciem w łonie co najmniej dziesięcioro dzieci. A prawdopodobnie o wiele, wiele więcej. Na ten wężowo roztropny pomysł z ogłoszeniami naśladującymi aborcyjne wpadła w czasie modlitwy Kasia z duszpasterstwa. A bydgoscy jezuici go podchwycili.
Dyskutowaliśmy o tym w redakcji „Gościa”. Doszliśmy do wniosku, że dzisiaj w Polsce rzadko które ludzkie działanie tak idealnie pasuje do polecenia Pana Jezusa: „Bądźcie roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie”. W tym pomyśle jest i spryt, i czystość. Kasia i jej przyjaciele naprawdę niosą pomoc kobietom, które myślą o aborcji. A ginekolodzy, którzy tymi samymi słowami reklamują zabijanie dzieci w swoich gabinetach, kłamią. – Matki po zabiciu swojego dziecka w końcu zaczynają cierpieć. Trzeba im pomóc – mówi ojciec Piotr Idziak.
Adam uruchamia tryby
Wcale nie tak łatwo było wymyślić ten sposób niesienia ratunku dzieciom i matkom. Inne, wcześniejsze próby, były nieudane. – Zaczęło się od tego, że Pan Bóg podesłał nam człowieka – wspomina ojciec Piotr Idziak. To był pan Adam, Polak z USA. Przechodził koło kościoła ojców jezuitów w Bydgoszczy. Wstą- pił i wręczył jezuitom ofiarę na ratowanie życia konkretnych dzieci nienarodzonych. – Nie wiem, dlaczego to zrobił. Mówił, że ma zaufanie do zakonników – wspomina ojciec Piotr Idziak.
To nie była dla pana Adama duża suma. Nie miał świadomości, jakie tryby poruszył jego gest. – I tak jest zawsze, kiedy robimy coś dobrego! Nie wiemy, jak wielkie dobro może się z niego zrodzić po przejściu przez łańcuszek ludzi – mówi ojciec Idziak. „No... Dobrze... Postaramy się” – odpowiedział wtedy Adamowi ojciec Piotr. – Potraktowałem to jako znak, zadanie, które daje nam Pan Bóg. Ale nie wiedzieliśmy, jak się do tego skutecznie zabrać – uśmiecha się dziś ojciec Piotr.
Studenci chcieli coś robić. Jednak pierwsze podejście było porażką. Do gablotki przy kościele trafił „grzecznie” sformułowany napis: „Jeśli jesteś w stanie błogosławionym, jeśli jesteś w trudnej sytuacji, boisz się, czujesz trwogę – przyjdź, pomożemy Ci”. – Okazało się, że przychodzą tylko ludzie, którzy zawsze potrzebują pomocy finansowej... Przychodzili też cwaniacy. Wiesz, jak ludzie rozumieją słowo „pomożemy”... Żadna kobieta, która planowała aborcję, nie przyszła. Nic dziwnego, bo zwłaszcza w takich chwilach one nie pojawiają się pod kościołem – mówi ojciec Piotr.
Użyjmy broni wroga
Ojcowie i studenci modlili się więc o światło, co robić dalej. Widzieli w gazetach w rubryce „ginekolog” ogłoszenia: „Bezbolesne przywracanie miesiączki” albo „Nie masz okresu? Pomożemy bezzabiegowo”. Chcieli pozywać autorów tych ogłoszeń do sądu. – Jednak powiedziano nam, że nie ma podstaw prawnych. Same ogłoszenia z ofertą zabójstwa dzieci polskiej prokuraturze nie wystarczą – mówi ojciec Piotr.
Światło przyszło w czasie modlitwy Kasi, która działa w duszpasterstwie, a jest już mężatką i matką. Wymyśliła, żeby użyć broni nieuczciwych ginekologów: ogłoszenia prasowego. Akcję organizuje około piętnastu świeckich. Nie tylko studentów. Do „diakonii życia” przy duszpasterstwie dołączyła też położna i emerytowany lekarz. – Akcja opiera się nie tylko na działalności i dostosowaniu się do kobiet myślących o zabiciu dziecka. Opiera się też na modlitwie. Codziennie ktoś z nas, na zasadzie łańcuszka, modli się w tej intencji – mówi ojciec Idziak.
Telefon dzwoni czasem kilka razy dziennie, czasem wcale. Odbiera go sama Katarzyna. Jeśli dzwoni matka w imieniu dziewczyny planującej aborcję albo jej chłopak, nieraz obrzucają Kasię wyzwiskami. Ale kiedy dziewczyny dzwonią osobiście, bywa inaczej. Niektóre po prostu odkładają słuchawkę. Inne na słowa Kasi o zabiciu dziecka oponują, że chodzi tylko o zabieg. Ale wtedy między nimi już nawiązuje się jakiś dialog. Sporo dziewczyn dzwoni potem jeszcze raz i drugi. Żeby pogadać. Wiele z nich mówiło Kasi pod koniec rozmowy, że aborcji jednak nie dokona.
Czy w tym postanowieniu wytrwały? A może pod wpływem „życzliwych” krewnych poszły jednak na aborcję? – Tego nie wiemy. Sądzimy jednak, że nie wszystkie zabiły swoje dzieci. Z całą pewnością wiemy o dziesiątce uratowanych dzieci. Nasza „diakonia życia” towarzyszyła im przez całą ciążę i po urodzeniu. A już jedno uratowane życie to przeogromny cud – mówi ojciec Piotr.
Świeccy z diakonii zdobywają wtedy dla kobiety, która tego chce, wózek, wanienkę, pieluchy, jedzenie czy soki. Pomaga też położna. Studenci pośredniczyli przy adopcji jednego z uratowanych dzieci. Pozostałą dziewiątkę postanowili wychować osobiście ich rodzice albo same matki. – One zapraszają później nasze dziewczyny z diakonii na chrzest. Robią wspólne zdjęcia z dzieckiem. Jest wtedy dużo radości – mówi ojciec Idziak. Akcja się rozszerza. Po kolei ją podchwytują grupy z innych miast na Kujawach i Pomorzu. – Jak inaczej ludzie Kościoła mają trafić do takich środowisk? – pyta ojciec Piotr.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak