W Świętej Lipce nasze telefony komórkowe informują, że jesteśmy poza zasięgiem. Za to znajdujemy się w zasięgu intensywnej łaski Bożej.
Ojciec Marek, jeden z oprowadzających po sanktuarium jezuitów, wychodzi na wzgórze, żeby odbierać połączenia Idei. Ale najlepszy kontakt z Bogiem ma tu, w dole, gdzie stoi bazylika mniejsza (paradoksalnie – często zdobiąca karty telefoniczne). W nocy złota od podświetleń jak krakowska szopka. W dzień żółcią murów odbijająca słońce.
Debeściak z mafii
– Stale powinniśmy być podłączeni do baterii Pana Boga, w tym miejscu wielu się to udaje – mówi. – Tu przez dwa lata pracy spotkałem więcej szukających ratunku niż przez siedem lat w Warszawie. Kiedy ktoś duchowo słabnie, szuka pomocy w spowiedzi, w rozmowie. Nie raz człowiek zapłacze, przemieni się, bo ktoś mu przypomniał, że jest dzieckiem Boga, że jest kochany. Wielu przyjeżdżających tu, by wyspowiadać się z całego życia, dziękowało o. Markowi za uważne wysłuchanie. – Gdyby duchowe przemiany się tu nie dokonywały, to miejsce by nie przyciągało – uważa.
Czasem obawia się, że pielgrzymi przybywający z całego świata bardziej skupiają się na pięknie świątyni, muzyce organów niż na modlitwie. – Ale przecież nawet pieśń skautów amerykańskich grana na organach to wołanie do Boga – głośno myśli.
Sam stara się rozbawić przybywających, żeby powstała między nimi więź. Zwłaszcza z dziećmi, które nazywa „groszkami”. Pokazuje im, jak w XVII w. pątnicy z daleka przyjeżdżali na wozach zaprzężonych w woły. Na kilka dni rozkładali się w krużgankach, zarzynali na rosół przywiezione kurki. Kiedy trzeba, dla rozbawienia maluchów, zrobi szpagat. Odwiedzający i bracia w klasztorze pieszczotliwie nazywają go „Chudy Miś”. Albo „Debeściak z wołomińskiej mafii”, bo urodził się w Wołominie. – Jak przychodzą pielgrzymi z sąsiedniego Pruszkowa, to się serdecznie pozdrawiamy – śmieje się.
Lipa na granicy
– Od maja do września w Świętej Lipce jest trzęsienie ziemi, setki pielgrzymów, odbywają się Jezuickie Dni Młodych, a potem człowiek wyje do księżyca – mówi o. Marek. Do oprowadzania brakuje jezuitów. – Podsłuchuj wszystkich, rób notatki, wybierz co najlepsze – słyszę instrukcję dla przewodnickiego adepta.
– Tu wszystko zaczęło się od lipy – opowiada o. Marek. – Jak podają spisane w XVII w. przekazy, w XIII lub XIV stuleciu w krzyżackim zamku kętrzyńskim przebywał skazaniec. W nocy przed egzekucją objawiła mu się Matka Boska i poleciła wyrzeźbić swoją figurkę. Rano pokazał ją sędziom, którzy uznali zdarzenie za znak ułaskawienia przez Boga i uwolnili więźnia. Ten poszedł w kierunku Reszla i postawił figurkę na jednej z lip. Maryja podobno była bardzo piękna i od razu zaczęła czynić cuda. Ludzie ściągali do niej z całej okolicy. W XV w. zbudowano tu kaplicę wokół lipy, wystającej przez dach.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych