Zza zakrętu wyłania się wzgórze, na którym stoi zamek z czasów Kazimierza Wielkiego. Jeszcze wyżej widać wieżę katedry. Po prawej stronie drogi wije się wstęga Wisły. Jesteśmy w Sandomierzu.
Najstarsza część miasta położona jest – jak Rzym – na siedmiu wzgórzach. Sandomierz pnie się do góry, więc i my musimy się trochę powspinać. W tym mieście dominuje kierunek pionowy – nawet rynek jest tutaj pochyły. Może właśnie dlatego na wyłowionej z Wisły XIX-wiecznej kotwicy, wbitej w chodnik na szczycie rynku, sandomierski złotnik Cezary Łutowicz umieścił napis: „Zakotwiczono niebo”. Kilkumetrowy, solidny łańcuch kotwicy sterczy w kierunku nieba. Patrząc na niego od dołu, można odnieść wrażenie, że faktycznie znika gdzieś w przestworzach.
Droga do sandomierskiego nieba prowadzi przez „Ucho Igielne”(na zdjęciu na s. 32), czyli jedną z dwóch dawnych furt miejskich, zwaną też furtą dominikańską. Została ona wzniesiona wraz z murami i bramami miasta w połowie XIV wieku. Obecnie, wraz z odsłoniętym fragmentem muru, znajduje się między domami. Na co dzień nikt jej nie pilnuje, ale my mamy szczęście, bo akurat jutro odbywa się turniej rycerski. Więc przy furcie – rycerz jak malowany.
Wychodzimy po schodach na plac Poniatowskiego. Tu czeka już na nas Przemek Płaza – nasz przewodnik, na co dzień lekarz chorób wewnętrznych. Przyjechał prosto z pracy, następnego dnia czeka go całodobowy dyżur. Na zwiedzanie mamy więc tylko jedno popołudnie. Ponieważ Przemek, podobnie jak ja, lubi poezję Wojciecha Wencla, szybko znajdujemy wspólny język. Autor „Ody na dzień św. Cecylii” parę miesięcy temu miał spotkanie autorskie w tutejszym zamku – odwiedził wtedy dom państwa Płazów. Z tego spotkania pozostała piękna pamiątka – wiersz „Niedziela Palmowa w Sandomierzu”, z dedykacją: „Przemkowi Płazie”. Spacerując po mieście, odnajdujemy także miejsca opisane w tym wierszu.
Jeden wielki cmentarz
W zakotwiczeniu nieba w Sandomierzu spory udział miał pierwszy polski dominikanin, św. Jacek Odrowąż, który założył tu klasztor. Według przekazów mieszkało w nim na początku 49 zakonników. Po co aż tylu dominikanów w trzytysięcznym wówczas mieście? – Był to klasztor najdalej wtedy wysunięty na wschód – tłumaczy ojciec Tytus Piłat. – Święty Jacek widział w nim wspólnotę przygotowawczą do wypraw na teren Rusi i Prus. Prawdopodobnie chciał tu również założyć szkołę klasztorną, która kształciłaby braci. On był geniuszem planu ewangelizacyjnego – zawędrował aż do Kijowa!
Rozmawiamy w romańskim kościele św. Jakuba. Początek jego budowy datuje się na rok 1226 – ten sam, w którym Konrad Mazowiecki sprowadził do Polski Krzyżaków. Świątynia jest prosta, wykonana z czerwonej cegły, bez ozdób. – Prostota sprzyja kaznodziejstwu – mówi dominikanin. – Łatwiej wtedy skupić się na Eucharystii i kazaniu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski